Gdy tysiące Egipcjan po raz kolejny zapełniły w niedzielę kairski plac Wyzwolenia, wojsko sięgnęło po nietypową metodę rozpędzania tłumów: nad głowami demonstrantów przeleciały kilkakrotnie myśliwce F-16 w barwach egipskich sił powietrznych. Łomot amerykańskich silników nie tylko protestujących nie wystraszył, ale zachęcił do jeszcze głośniejszego skandowania „Mubarak musi odejść!”. Gdy na niebie szarżowały samoloty, na ziemi Egipcjanie w cywilu bratali się z tymi w mundurach, usiłując wciągnąć żołnierzy w manifestację.
Wozy opancerzone stały na ulicach Kairu przez cały weekend, wojsko nie tłumiło jednak demonstracji. W niedzielę Hosni Mubarak odwiedził sztab generalny, by pokazać, że armia jest po jego stronie, ale ta jest podzielona. Podczas gdy stara gwardia trzyma z prezydentem, młodsi oficerowie widzą, że reżim chyli się ku upadkowi i woleliby znaleźć się po stronie zwycięzców. Od tego, kto wygra próbę sił w armii, zależy dalszy los egipskiej rewolucji. W grę wchodzą trzy scenariusze:
• Rząd jedności narodowej. Jeśli protesty nie osłabną, a Mubarak nie sięgnie po przemoc, obie strony będą musiały usiąść do negocjacji. Bractwo Muzułmańskie i świecka opozycja już wyznaczyły Mohameda ElBaradei na swojego przedstawiciela, w imieniu reżimu rozmawiać będzie zapewne nowy wiceprezydent i wieloletni szef służb specjalnych Omar Sulejman. Mubarak i jego ludzie będą chcieli zapewnić sobie nietykalność, z kolei opozycji zależy na jak najszybszym usunięciu dyktatora z urzędu. Kompromisowym rozwiązaniem może być wspólny rząd i utrzymanie Mubaraka w pałacu prezydenckim do wrześniowych wyborów w zamian za roztoczenie nad nimi międzynarodowej kontroli.