Na skrzyżowaniu ulic widać sylwetkę człowieka z podniesionymi rękami. Chce odejść, ale grupa policjantów mu nie pozwala. Stoją przez chwilę naprzeciw siebie, po chwili padają dwa strzały, człowiek przewraca się bezwładnie na ziemię, w tle słychać rozdzierające krzyki kobiet, kamera opada w bezładzie. Dziesiątki takich nagrań pojawiły się w ostatnich dniach w Internecie, wszystkie dokumentują chaos i przemoc na ulicach Kairu: rozpędzone samochody wjeżdżające w demonstrantów, wściekłe tłumy porywające przypadkowych ludzi, wszędzie słychać krzyki i strzały. Wyglądało na to, że Egipt osuwa się w otchłań wojny domowej. Zachód najwyraźniej się tym przestraszył.
Po tygodniu pokojowych demonstracji i milionowym pokazie siły przeciwników Hosniego Mubaraka reżim ruszył do kontrataku. W piątek na kairskim placu Wyzwolenia pojawili się nagle zwolennicy prezydenta, inaczej niż przeciwnicy – agresywni i często uzbrojeni. Pod okiem wojska wybuchły zamieszki, na ulice wróciła policja, wykorzystując zamęt do zastraszania bezbronnych demonstrantów. Wściekłe tłumy zaczęły ni stąd, ni zowąd atakować zagranicznych dziennikarzy, kilkudziesięciu z nich zamknięto w lochach tajnej policji, by posłuchali odgłosów torturowania egipskich aresztantów. A potem wypuszczono, by o tym opowiedzieli. Żeby świat zrozumiał, że reżim łatwo nie odpuści.
50 mln bez pracy
Rewolucje, nawet jeśli wybuchają nagle, mają swoją iskrę. W Egipcie tą iskrą była wiadomość, że lud Tunezji, dotąd potulny, wypędził prezydenta z kraju. Egipski Twitter zawrzał. Kilka grup wezwało do wyjścia na ulice 25 stycznia. Dlaczego 25 stycznia? Bo na ten dzień przypada w Egipcie Narodowy Dzień Policji. A policji Egipcjanie nienawidzą, gdyż jest brutalna i bezkarna. Chalida Saida, 28-latka z Aleksandrii, funkcjonariusze bestialsko zakatowali w biały dzień, bo nie chciał dać się przeszukać.