“Niektórzy ludzie są z natury pobudliwi i buntowniczy, ale Egipcjanin całe życie kładzie uszy po sobie, żeby mieć co do garnka włożyć... To najłatwiejszy na świecie naród do rządzenia. Bóg ich takimi stworzył”, mówi skorumpowany polityk, jeden z głównych bohaterów światowego bestsellera “Kair, historia pewnej kamienicy” Alaa al-Aswaniego o współczesnym społeczeństwie egipskim. Tezy książki z 2002 r. się dezaktualizują: Potulni Egipcjanie przechodzą na emeryturę, a ich dzieci i wnuki już nie dają się łatwo rządzić, bo dorosły w innym świecie.
Młodzież się zbuntowała, ale przeciw czemu? Przeciw reżimowi, którego uosobieniem jest Mubarak. Mubarak, były dowódca lotnictwa, odejść nie chce i przekonuje, że jest jedyną alternatywą dla chaosu, co więcej USA i mocarstwa europejskie też uważają, że trzeba „uporządkowanej przemiany”, której stabilizatorem jak widać będzie armia. Do prowadzenia egipskiego „okrągłego stołu” powołano generała Omara Sulejmana, byłego szefa wywiadu. Armia egipska musi być instytucją szczególnie cenną, skoro USA wpakowały w nią prawie 40 mld dol. już za Mubaraka. Czy można oddzielić armię od egipskiego reżimu? Nie jest to proste; armię w biednym kraju budowano pod hasłem samowystarczalności. Utrzymuje się sama w tym znaczeniu, że prowadzi biznesy w przemyśle, rolnictwie i budownictwie, dorobiła się wielkich zysków ze sprzedaży ziemi, jej przedsięwzięcia stanowią filar reżimu. Lecz cieszy się dobrą opinią, buduje tez szkoły i mosty, a w czasie rozruchów w 2008 r., rozdawała ludziom chleb z własnych piekarni. Jednak wyżsi dowódcy czerpią znaczne zyski z udziału armii w gospodarce i na pewno nie zrezygnują ze swojej pozycji w państwie.