Jeszcze wczoraj Hosni Mubarak zapowiadał, że nie zamierza ustępować. Podczas czartkowego wystąpienia w egipskiej telewizji potwierdził jedynie swoją wcześniejszą deklarację, że nie będzie ubiegać się o kolejną kadencję w zapowiadanych jesiennych wyborach. Do tego czasu prezydent zamierza "stopniowo" przekazywać władzę (już teraz jej część przekazał wiceprezydentow Omarowi Sulejmanowi); m. in. zaproponować zmiany w konstytucji i powołać specjalną radę, która ma rozliczyć Mubaraka z jego własnych obietnic.
Od początku prostestów przeciwko reżimowi Hosniego Mubaraka wiadomo było, że wszelkie scenariusze dla Egiptu będą musiały mieć co najmniej przyzwolenie wojska. Pisał o tym w swoim komentarzu m. in. Jacek Mojkowski, który przewidywał, że to armia skłoni Mubaraka do dymisji "Co nastąpi potem? Jeśli odbędą się wybory, wygrać je może Bractwo Muzułmańskie – dotychczas dość umiarkowane i skłonne do współpracy z innymi ugrupowaniami. Tak przynajmniej było w konspiracji – ale to się może zmienić" - pisał redaktor naczelny tygodnika "Forum".
Stabilizującą rolę armii w przemianach w Egipice widział w niej również Marek Ostrowski, który w swoim komentarzu sprzed kilku dni zastanawiał się czy można oddzielić armię od egipskiego reżimu? "Nie jest to proste; armię w biednym kraju budowano pod hasłem samowystarczalności. Utrzymuje się sama w tym znaczeniu, że prowadzi biznesy w przemyśle, rolnictwie i budownictwie, dorobiła się wielkich zysków ze sprzedaży ziemi, jej przedsięwzięcia stanowią filar reżimu. Lecz cieszy się dobrą opinią, buduje tez szkoły i mosty, a w czasie rozruchów w 2008 r., rozdawała ludziom chleb z własnych piekarni.