Ponad 800 agentów federalnej i lokalnej policji aresztowało w zeszłym miesiącu 110 członków i wspólników syndykatu zbrodni La Cosa Nostra (LCN). Za kratkami znaleźli się: consigliere rodziny Gambino, cała wierchuszka rodziny Colombo, były szef mafii z Nowej Anglii, kilkudziesięciu kapitanów (capo) i żołnierzy wszystkich pięciu rodzin mafii nowojorskiej. Zarzuty były te same co zawsze: morderstwa, wymuszenia haraczy, hazard, przemyt narkotyków, podpalenia, stręczycielstwo i racketeering, czyli udział w czynach przestępczej organizacji.
Włoską mafię porównywano do topniejącej góry lodowej – przegrywała wojnę z organami ścigania i zdawała się bezpowrotnie słabnąć. Wyczyny innych przestępczych syndykatów, bardziej bezwzględnych w zabijaniu – mafii rosyjskiej, gangów azjatyckich, latynoskich narkokarteli – przyćmiewały stroniącą od niepotrzebnej przemocy LCN. Ale ostatnia operacja FBI pokazała, że wieści o rychłym zgonie LCN są przesadzone. Poza rodziną Colombo bossowie pozostałych czterech rodzin nowojorskich – Bonanno, Gambino, Genovese i Lucchese – wyszli z operacji cało.
Mafia ma się dobrze. Może nawet lepiej niż w latach 90. A najbardziej pomógł jej atak 11 września 2001 r., po którym FBI skupiła się na walce z terroryzmem. W Nowym Jorku, gdzie operuje prawie połowa całej mafii, specjalne jednostki do jej zwalczania zmniejszyły personel z 450 do 100 osób. Ale nie jest to jedyna przyczyna, że amerykańska ośmiornica nadal żyje i dominuje nad konkurentami, chociaż nie jest już taka jak dawniej.
Czyja rzecz
Wojna z mafią zaczęła się pół wieku temu od aresztowania przez policję stanu Nowy Jork bossów z krajowej „komisji” w miejscowości Apalachin, w listopadzie 1957 r.