W Cape Coral na Florydzie jest trzecia po południu, gdy Christopher Winfield dostaje esemesa od syna z Afganistanu. Idzie do gabinetu, siada przy komputerze i otwiera swoje konto na Facebooku. W Afganistanie wtedy dochodzi północ. Syn dał mu znać, że chce się skontaktować na Facebooku, dyskretnie, nie przez telefon, żeby nikt w obozie go nie usłyszał. Czy to powód do niepokoju? Adam Winfield, lat 21, najstarszy syn Christophera, jest kierowcą wozu bojowego typu Stryker w bazie Ramrod, jednej z najdalej położonych i najniebezpieczniejszych amerykańskich placówek wojskowych w Afganistanie. Ale ojciec cieszy się, że syn się odezwał: to znaczy, że żyje. Od trzech tygodni nie było od niego żadnych wiadomości. Teraz o 15.18 zaczyna czytać na czacie.
Adam: „Jestem w niebezpieczeństwie”.
Christopher: „Co ci grozi?”.
Adam: „Chłopcy z mojej jednostki zabili niewinnego Afgańczyka. Miał tyle lat co ja. Wiedziałem o tym wcześniej, ale nie wierzyłem, że naprawdę to zrobią. Prawie wszyscy w jednostce o tym wiedzą, ale uważają, że nie ma sprawy. Tylko ja tak nie uważam. Chciałbym coś z tym zrobić, ale boję się”.
Kilka minut trwa milczenie.
Adam: „Zrozumiałeś, co napisałem?”.
Christopher: „Tak. Morderstwo“.
Te słowa zostaną zacytowane rok później, gdy Adam Winfield stanie przed sądem wojskowym. Mają posłużyć jako dowód w dramacie, który najwidoczniej przeistoczył młodych żołnierzy w potwory. Tamta rozmowa z ojcem zdaje się świadczyć, że jego syn został wbrew woli wciągnięty w proceder, który doprowadził do zbrodni wojennych.