Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Świat

Po co ten zamach

Nie żyje 13 osób, ponad 160 jest ciężko rannych: tak poważnego aktu terrorystycznego Białoruś nigdy nie doznała. Jak to możliwe, że nikt nie zauważył wielkiej torby wsuniętej pod ławkę na stacji metra Oktiabrskaja w Mińsku? W mieście na każdym kroku można spotkać milicyjny patrol, a oczy kamer śledzą każde publiczne miejsce, obywatele są inwigilowani. Po poprzednim zamachu bombowym, w 2008 r., służby zgromadziły ponad 2 mln odcisków palców. Prezydent Aleksander Łukaszenka porządek i bezpieczeństwo uczynił głównymi atutami swej prezydentury. W policyjnym kraju atak terrorystyczny musiał wywołać spekulacje. Podejrzewano rozgrywki w łonie władzy, próbę odwrócenia uwagi obywateli od trudnej sytuacji gospodarczej, prowokację, mającą ułatwić dalsze inwigilowanie opozycji i kontrolę Internetu, niezależnych portali, blogów. Mówiono o ataku szaleńca lub anarchistów. Jedno było wiadomo: białoruska opozycja nigdy nie zamierzała uciekać się do aktów terroru.

Potencjalnym sprawcą, według władz, okazał się 25-letni ślusarz z witebskiej fabryki traktorów, od niedawna mieszkaniec stolicy. Zatrzymano go (oraz cztery inne osoby) na podstawie zapisów z kamer. Widać na nich mężczyznę, który wchodzi na stację metra z dużą torbą (Oktiabrskaja to stacja przesiadkowa, zawsze tu tłumno), potem telefonuje, już z bezpiecznego miejsca. Ale to jedyny ujawniony dowód. Władze po aptekarsku dozują informacje o sprawcy. Prezydent osobiście oznajmił jednak, że podejrzany przyznał się do winy, a także do podłożenia dwóch innych ładunków, w 2005 r. w Witebsku i w 2008 r. w Mińsku. Motyw nieznany. Podobno zamachowiec lubił patrzeć na ludzkie cierpienie. Prezydent zdążył jednak powiedzieć, że temu, co się stało, sprzyjała „gadanina i demokratyzacja”, do której Zachód zmusza Białoruś.

Polityka 17.2011 (2804) z dnia 23.04.2011; Komentarze; s. 12
Reklama