Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

SYLWETKA: Barack Obama

Barack Obama już jako prezydent podczas spotkania poświęconego projektowi budżetu, styczeń 2009 r. Barack Obama już jako prezydent podczas spotkania poświęconego projektowi budżetu, styczeń 2009 r. Pete Souza / White House
Życiorys Obamy daleko odbiega od historii typowego amerykańskiego – a nawet afroamerykańskiego – polityka.
Obama i senator Ted Kennedy w czasie kampanii prezydenckiej w 2008 r.Sage Ross/Wikipedia Obama i senator Ted Kennedy w czasie kampanii prezydenckiej w 2008 r.

Przedstawiony artykuł jest skróconą wersją tekstu opublikowanego w lutym 2007 r. przed wyborami prezydenckimi w USA.

Gwiazda Obamy rozbłysła w lipcu 2004 r. na przedwyborczej konwencji demokratów w Bostonie. Jako kandydat do Senatu USA wygłosił tam główne przemówienie programowe. Porwał delegatów do tego stopnia, że zapomnieli o swoim nominacie do Białego Domu Johnie Kerrym. Zaraz potem Obama gładko wygrał wybory i został najbardziej rozchwytywanym demokratycznym politykiem w USA. Na jego wiece przychodzą tłumy i panuje na nich atmosfera uniesienia. – Łatwo nawiązuje kontakt, a kiedy mówi, ludzie mają wrażenie, jakby znali go osobiście – relacjonuje mi 17-letnia Jasmine Dyba, uczestniczka jednego ze spotkań. Na rautach z udziałem polityka można zebrać najwięcej funduszy. A dwie książki, które Obama zdążył napisać, zajmują czołowe miejsca na listach bestsellerów. Tygodnik „Time” umieścił go wśród najbardziej wpływowych ludzi na świecie.

Obama story

Życiorys Obamy daleko odbiega od historii typowego amerykańskiego – a nawet afroamerykańskiego – polityka. Jego autobiografia „Marzenia od mojego ojca” („Dreams from My Father”) to znakomita książka, którą uznano w USA za jedną z najlepszych w swoim gatunku. Dziadek Obamy pasł krowy w Kenii, ale już jego ojciec był ekonomistą, wykształconym na Uniwersytecie Harvarda i ożenionym z białą Amerykanką z Kansas, doktorem antropologii. Rodzice poznali się i pobrali na Hawajach w czasie studiów, ale rozwiedli się, gdy Barack miał 2 lata. Matka związała się następnie z Indonezyjczykiem, inżynierem-geodetą, z którym wyemigrowała do jego ojczyzny w rok po krwawej czystce komunistów w tym kraju (1965 r.). Barack spędził tam jednak tylko sześć lat, gdyż kolejne małżeństwo matki także się rozpadło; oboje wrócili na Hawaje. Indonezyjski rozdział, zetknięcie z brutalnością życia w Trzecim Świecie, było – jak to opisuje – cennym, poszerzającym horyzonty doświadczeniem, ale utrudniającym adaptację po powrocie do USA: musiał tam na nowo uczyć się amerykańskości.

Na Hawajach Obama chodził do elitarnej szkoły prywatnej, potem wyjechał na studia do Occidental College w Los Angeles. W campusie – jak przyznał w autobiografii – próbował narkotyków, w tym nawet kokainy. Wzbudziło to sensację i rozważania, czy nie zaszkodzi mu to w karierze – Bill Clinton swego czasu bał się przyznać, że zaciągał się dużo mniej groźną marihuaną. Szczerość Obamy tłumaczy po części fakt, że wydał swą książkę jeszcze w latach 90., gdy był nieznanym, prowincjonalnym politykiem; teraz ma o wiele więcej do stracenia. Po dwóch latach w Kalifornii przeniósł się na Uniwersytet Columbia w Nowym Jorku, zrobił licencjat (BA) ze stosunków międzynarodowych i pracował jako konsultant w Business International Corporation. Po roku jednak wyjechał do Chicago, by zostać tam pracownikiem socjalnym pomagającym ubogim w murzyńskich gettach. W 1988 r. dostał się do szkoły prawa na Harvardzie, gdzie po dwóch latach został pierwszym w historii czarnoskórym redaktorem prestiżowego branżowego uczelnianego pisma „Harvard Law Review”. Z dyplomem w kieszeni wrócił do Chicago, rozpoczął tam praktykę adwokacką, wykładał prawo na uniwersytecie i ożenił się z koleżanką ze studiów. W 1996 r. trafił do lokalnej polityki, wybrany do legislatury stanowej.

Autobiografia Obamy nosi podtytuł „Historia rasy i dziedzictwa” („A story of race and inheritance”), ale jego własne doświadczenia w tym zakresie są znowu zupełnie inne od przeżyć typowych murzyńskich działaczy i polityków. Ci ostatni pochodzą na ogół z południa, wynieśli stamtąd garb rasowych kompleksów, działali w ruchu na rzecz równouprawnienia czarnych albo w murzyńskich kościołach będących jego duchowymi bastionami, a dziś jako członkowie establishmentu kontynuują tradycję walki o społeczne i historyczne rewindykacje, należne im – ich zdaniem – jako zbiorowym ofiarom ucisku i niesprawiedliwości. Stąd radykalizm takich postaci jak pastorzy Jesse Jackson czy Al Sharpton, którzy do dziś nie ufają Obamie i odmawiają mu poparcia. Mały, dwuletni Obama, opuszczony przez ojca, wychowywał się w rodzinie swej białej matki, ludzi darzących go miłością, pozbawionych antymurzyńskich przesądów, którzy wyprowadzili się z Teksasu m.in. z powodu panującego tam rasizmu (to jego kenijski dziadek był przeciwny małżeństwu syna z białą kobietą).

 

 

Kim jestem?

Barack dorastał na liberalnych, słonecznych Hawajach, mozaice ras i kultur. Jak napisał w swej książce, przez długi czas nie zdawał sobie sprawy z tragicznego spadku niewolnictwa i apartheidu – był to dla niego raczej abstrakcyjny temat z książek. Odczuwał barierę dzielącą go od kolegów przybyszów z czarnych gett Chicago i Nowego Jorku i weteranów ruchu walki o prawa obywatelskie ze starszego pokolenia.

Z czasem poznał, oczywiście, rzeczywistość rasizmu, zbliżył się do swoich braci Afroamerykanów, coraz lepiej rozumiał ich cierpienia i poczucie, że nawet w tolerancyjnej, postsegregacyjnej Ameryce nie są na swoim miejscu, gdyż żyją w świecie białego człowieka. Jako wewnętrzny imigrant drugiego pokolenia odnajdywał swoje afrykańskie korzenie, używając coraz częściej imienia Barack zamiast jego anglosaskiego zniekształcenia Barry, którym nazywano go od dzieciństwa. Zawsze jednak odczuwał rozdarcie, w książce stale pyta sam siebie: kim właściwie jestem? Formalnie należy do wąskiej – choć rosnącej w USA (patrz multi-etniczny golfista Tiger Woods!) – kategorii „wielorasowców”: dzieci mieszanych biało-czarnych małżeństw. Jego wyobcowanie nie stało się, na szczęście, destrukcyjne, a odwrotnie – skomplikowany rodowód ułatwił mu spojrzenie z dystansu na sytuację Afroamerykanów, wyzwolenie się z kompleksu ofiary i bardziej naturalne określenie swej tożsamości jako człowieka, którego losu nie determinuje kolor skóry.

Prawdopodobnie ta szczególna biografia ukształtowała również jego sylwetkę polityczną. Jako senator z Illinois, Obama lojalnie głosuje za demokratami i uchodzi za progresywistę. Wyraźnie jednak ciąży ku centrum i stara się przerzucać mosty do republikanów. W 2005 r., ku zaskoczeniu obserwatorów, poparł nawet ustawę ograniczającą możliwości wnoszenia do sądów pozwów zbiorowych przeciw korporacjom – sztandarową inicjatywę konserwatystów. W sprawie Iraku zajmuje stanowisko umiarkowane, jest przeciwny eskalacji wojny zapowiedzianej przez Busha i skłania się ku powolnemu, stopniowemu wycofywaniu wojsk. Demokratycznych lewicowców przestrzega przed lekceważeniem zewnętrznych zagrożeń dla Ameryki. Podobnie jak Hillary Clinton przed kamerami pokazuje się najchętniej z republikańskimi kolegami.

Jego druga książka „Odwaga nadziei” („Audacity of Hope”) sugeruje wszakże, że za decyzjami młodego senatora kryje się coś więcej. Obama nie zaproponował tam nowych, oryginalnych rozwiązań legislacyjnych, ale podzielił się swymi rozterkami polityka, któremu niewygodnie jest w gorsecie dwupartyjnego amerykańskiego systemu i który pragnie przezwyciężyć obecną polaryzację ideologiczną, podział na czerwoną i niebieską Amerykę, zaostrzony po 11 września. „Nie można zamykać się w schemacie odruchowych partyjnych potyczek, którym ciągle obiecujemy położyć kres” – napisał w książce. Zawarł w niej także interesujące refleksje na temat religii w Ameryce, przestrzegając demokratycznych liberałów, że pod pretekstem obrony konstytucyjnego rozdziału Kościoła od państwa nie powinni unikać odwoływania się do religijnych wartości, jeśli nie chcą zmarginalizowania w kraju, w którym Boga stale przywołuje się w życiu publicznym.

Ryba czy mięso

Wszystko to idealnie trafia w nastroje zniechęcenia dzisiejszymi partyjnymi kłótniami polityków. Obama nie jest tu jedyny – także na przykład republikański senator McCain wychodzi naprzeciw tęsknotom Amerykanów za jednością ponad podziałami i dlatego przewodzi stawce republikańskich kandydatów do Białego Domu. Atrakcyjność Obamy opiera się na czymś jeszcze innym – jako człowiek pogranicza wydaje się wyjątkowo efektownie uosabiać coraz bardziej wieloetniczną Amerykę. Jeden z najinteligentniejszych amerykańskich publicystów David Brooks idzie nawet dalej, zauważając w dzienniku „New York Times”, że Obama ze swymi multietnicznymi doświadczeniami i poszukiwaniem tożsamości „ma mentalność ukształtowaną przez globalizację” – jest przekonany o konieczności nieustannego rozumienia drugiej strony, dialogu z innymi i roztrząsania argumentów za i przeciw. Obama „wygląda na faceta, który 15 minut zastanawia się w restauracji, czy wybrać rybę, czy mięso. A jednak styl ten jest z pewnością odtrutką na politykę ostatnich kilku lat” – pisze Brooks, który, dodajmy, jest umiarkowanym konserwatystą, ale – jak widać – uznał, że wszystko jest lepsze od niezachwianej pewności siebie obecnego prezydenta. Być może Ameryce potrzeba przywódcy, który lepiej odnajdzie się w epoce ponowoczesnej, w świecie rosnących współzależności i jej coraz bardziej wątpliwej hegemonii.

Według opublikowanego w 2007 r. sondażu „Newsweeka”, aż 93 proc. deklaruje gotowość głosowania na posiadającego kwalifikacje afroamerykańskiego kandydata – dużo więcej niż 20–30 lat temu. Już jednak tylko 55 proc. wierzy, że „Ameryka jest gotowa” do wybrania czarnego prezydenta. W Izbie Reprezentantów powoli przybywa murzyńskich kongresmanów, ale Obama jest dopiero czwartym czarnym senatorem w historii, a czarnych gubernatorów było tylko dwóch.

W USA do badań opinii na ten temat należy, oczywiście, podchodzić z dystansem. Ameryka ogromnie zmieniła się od czasów zniesienia segregacji rasowej – prawo gwarantuje Murzynom ochronę przed dyskryminacją, akcja afirmatywna pomaga im w awansie, jest coraz więcej mieszanych małżeństw. Z drugiej strony, ukryty rasizm trwa, utrzymuje się wtórna segregacja mieszkaniowa (wystarczy pojechać do Chicago czy Detroit) i czarny separatyzm, odrzucający kulturę „białą” jako obcą i wrogą. Podział rasowy utrwalają mechanizmy społeczno-ekonomiczne, jako że w neoliberalnym amerykańskim kapitalizmie nierówności rosną i nie sposób przerwać zaklętego kręgu ubóstwa. Było to wyraźnie widać w Nowym Orleanie podczas akcji ratunkowej po huraganie Katrina.

Obama należy do tych czarnoskórych polityków, którzy – jak powiedział specjalista od stosunków rasowych Shelby Steele – „nie wywołują w białych poczucia winy”. Podobną rolę miał odegrać przeszło 10 lat temu Colin Powell, syn imigrantów z Jamajki. Obama jest jednak od niego ciekawszy.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną