Nim wybuchła sprawa DSK – polityk padł ofiarą czarnego PR. Najpierw ktoś usłużnie rozpropagował jego zdjęcie: najpewniejszy wówczas socjalistyczny kandydat na prezydenta Francji wsiadał do prywatnego Porsche swego przyjaciela (później dopiero wyjaśniło się, że to nie jego samochód). Potem tygodnik „L’Express” podsumował jego fortunę, zamieszczając przy tym zdjęcia rezydencji. W skrócie: apartament 240 m kw. przy placu des Vosges. Kto choć trochę zna Paryż, ten doceni położenie i wie, że bez 4 mln euro nie ma co nawet oglądać ofert. By wyłożyć tę kwotę, DSK nie musiał sprzedawać poprzedniego mieszkania: sześciopokojowego, z ogromnym tarasem na dachu w XVI dzielnicy (teraz jest na sprzedaż za 3 mln euro).
Ponieważ DSK pracował w Waszyngtonie, jego żona kupiła tam dom w Georgetown (380 m kw., 5 pokoi, 6 łazienek, basen i ogród), w Waszyngtonie taniej niż w Paryżu – dom kosztował 4 mln dol. Nie sposób jednak żyć w samych miastach. 10 lat temu małżonkowie kupili pałac w Marakeszu, prawda, że podniszczony, ale to riad, po arabsku ogród – rezydencja książęca. Rzecz jasna, nawet pół miliona euro pensji dyrektora MFW, chronionej przed podatkami, nie wystarczyłoby na utrzymanie tylu rezydencji. DSK ma bogatą żonę, dziennikarkę (nawiasem mówiąc, świetną) Anne Sinclair, która jest wnuczką i dziedziczką marszanda wystawiającego obrazy Picassa, Matisse’a i Renoira.
Z jednej formy
W obronie DSK od razu głos przez telefon zabrał BHL (znany filozof i doradca Sarkozy’ego, Bernard-Henri Lévy). Dziennikarka radiowa pytała: – Pan dzwoni z Marakeszu?