Wcześniejszą podróż prezydenta Bronisława Komorowskiego do Waszyngtonu w grudniu 2010 roku w znacznym stopniu odebrano nad Wisłą jako porażkę. Teraz Barack Obama potwierdził jeden z rezultatów tamtego wyjazdu – porozumienie dotyczące okresowego rozmieszczenia w Polsce amerykańskich samolotów bojowych. Warszawa nie uznaje tego jednak za w pełni satysfakcjonującą gwarancję bezpieczeństwa.
Stan bezpieczeństwa Polski pogorszył się w ciągu ostatnich trzech lat. W sytuacji, gdy sąsiednie Białoruś i Ukraina wyraźnie znalazły się w rosyjskiej strefie wpływów, a związki Berlina i Moskwy umocniły się na wielu frontach, Polska czuje, że jest pod rosnącą presją. To wyraźne odwrócenie sytuacji w regionie z 2005 roku, gdy udział w wojnie w Iraku dał Warszawie poczucie, że zajmuje pierwsze miejsce wśród europejskich sojuszników Stanów Zjednoczonych, a wpływy Rosji na terenie byłego Związku Radzieckiego zdawały się słabnąć.
Jednak od 2008 roku Rosja w wielu dziedzinach odzyskała siły, podczas gdy USA bardziej uwikłały się na Bliskim Wschodzie. Szczególnie istotna dla Polski była decyzja administracji Obamy z września 2009 roku, by nie dotrzymać obietnic prezydenta George'a W. Busha w sprawie tarczy antyrakietowej. Warszawę niepokoiła myśl, że Waszyngton zmienił plany, by zdobyć zapewnienie Rosji, iż ta nie sprzeda baterii rakiet S-300 Iranowi oraz udzieli poparcia amerykańskim wysiłkom w sprawie nałożenia sankcji ONZ na Teheran.
Koncert życzeń i obietnic
Waszyngton podjął próbę uspokojenia tych obaw na trzy sposoby. Po pierwsze prawie natychmiast zmodyfikował projekt systemu obrony antyrakietowej, włączając weń rozmieszczenie w Polsce do 2018 roku mobilnych pocisków przechwytujących SM-3.