W zeszłym roku międzynarodowi potentaci ze świata polityki, gospodarki, mediów i finansów spotkali się w hiszpańskim Sitges, 40 kilometrów na południe od Barcelony. W tym roku miejscem spotkania jest szwajcarskie St. Moritz. Jak zawsze od 1954 r. uczestnicy spotykają się w ścisłej tajemnicy. Po zakończeniu spotkania, które odbywać się będzie w całkowitym odcięciu od opinii publicznej, sekretariat konferencji wyda banalne oświadczenie dla prasy i poda listę uczestników. Natomiast całkowite milczenie panować będzie na temat konkretnej treści rozmów, jakie się odbyły. W obliczu faktu, że w spotkaniach Klubu Bilderberg bierze stale udział ponad sto najbardziej wpływowych osobistości z Europy, Kanady, Stanów Zjednoczonych i organizacji międzynarodowych, ten powtarzający się co roku przebieg wydarzeń jest wysoce niezwykły.
Kiedy brytyjski dziennikarz Charlie Skelton w 2009 r leciał do Grecji, by pisać dla Guardiana sprawozdanie z konferencji Bilderbergu, w ogóle nie miał pewności nawet co do tego, czy spotkanie faktycznie się odbędzie. Zbyt absurdalne wydawały mu się te wszystkie krążące po internecie plotki na temat konferencji. Jeśli faktycznie konferencja miałaby miejsce, zamierzał napisać tekst o całej tej paranoi, związanej z teoriami spiskowymi.
Już na miejscu, w greckim miasteczku Vouliagmeni czekało go zaskoczenie. Znalazł się przed hotelem, którego hermetycznie strzegła policja zarówno w mundurach, jak i ubrana po cywilnemu, do tego żołnierze z karabinami maszynowymi i komandosi marines, a nad budynkiem przelatywały dwa samoloty F-16. Kiedy Skelton na własnej skórze boleśnie odczuł skutki swojej ciekawości, gdyż sam zaczął być obserwowany i śledzony przez kilku ubranych po cywilnemu pracowników służb specjalnych, doznał szoku: stwierdził, że Bilderberg jest realny i że wcale nie jest to temat do żartów.