Na słupach i drzewach pomarańczowych pod parlamentem w Atenach wiszą wielkie transparenty adresowane do polityków: „Obudziliśmy się!”, „Złodzieje!”, „Zdrajcy!”. Rozwiesili je greccy „oburzeni”, którzy już od ponad miesiąca okupują znajdujący się tuż poniżej plac Konstytucji. Największe (nawet stutysięczne) tłumy zbierają się w niedziele, ale najwytrwalsi w ogóle nie schodzą z placu – śpią w namiotach, jedzą to, co przyniosą im ludzie i co wieczorami dowiozą właściciele restauracji.
Podzielili się na kilkanaście grup: artyści, informacja, obsługa techniczna, sprzątacze, punkt pierwszej pomocy, kontakty zagraniczne, biblioteka, multimedia.
Lidia jest z grupy multimediów. Nauczycielka matematyki, na placu od samego początku. Ma 52 lata i z rewolucyjnym zapałem tłumaczy, o co w tym wszystkim chodzi: – Nie chcemy tego rządu ani tego parlamentu. Oni wszyscy kradli i kłamali przez lata. W ogóle nas nie słuchają. Muszą odejść! Kto będzie za nich rządził? My sami. Naród!
Tablica ogłoszeń przypomina, co jest potrzebne: woda, środki czystości, karimaty i Maalox na wypadek, gdyby policja znów rozpyliła gaz łzawiący (biała maź łagodzi skutki działania chemikaliów). Na jednej z przypiętych kartek widać kolorowy napis: „Prosimy, sprzątajcie po sobie. Od śmieci są śmietniki i... parlament”. Tuż przy wejściu do metra trwa posiedzenie którejś z grup „oburzonych”. O głos prosi się przez podniesienie ręki. Przemowa nie może trwać dłużej niż dwie minuty. Gdy ludziom podobają się argumenty mówcy – wyciągają w górę dłonie i kręcą nimi w kółko.