Pierwsze prawdziwie wolne wybory w liczącej 5 tys. lat historii najludniejszego i najważniejszego państwa arabskiego! Takie efektowne hasła zachęcają do wrześniowego głosowania. Partię obalonego prezydenta Hosniego Mubaraka zdelegalizowano, choć cieszy się nadal blisko 10-proc. poparciem. Za to w wyborach zamierza wziąć udział aż kilkadziesiąt komitetów, partii i partyjek. O zdecydowanej większości ugrupowań, powstałych już po zwycięstwie rewolucji, Egipcjanie nie słyszeli i pewnie nigdy więcej nie usłyszą.
Równie bujnie rozkwitają nowe tytuły prasowe, nowe rozgłośnie, gazety i stacje telewizyjne. Ich właściciele wreszcie nie muszą się już spowiadać i opłacać urzędnikom kiedyś wszechmocnej, a dziś już nieistniejącej agencji bezpieczeństwa państwa. Pierwszą telewizją-dzieckiem rewolucji jest Al Tahrir. Nazwana tak na cześć placu, na którym miliony wywalczyły zwycięstwo nad poprzednim reżimem. Stacja ma służyć jako niezależna platforma dla młodych demonstrantów, na jej sukces zaczęli pracować znani dziennikarze, w tym m.in. Mahmud Saad, popularny gospodarz programów publicystycznych w drugim kanale egipskiej telewizji.
Saad niedawno rozmawiał na antenie z jednym z bohaterów wydarzeń na placu, z blogerem i dziennikarzem Hossamem Hamalawym. Wywiad (telefoniczny) szedł gładko, dopóki Hamalawy nie stwierdził, że armia – jak każda instytucja państwowa utrzymywana z podatków – powinna podlegać społecznemu nadzorowi. Doświadczony Saad nie pozwolił gościowi dokończyć myśli i natychmiast podziękował mu za udział w programie. Skąd ta autocenzura? W nowym Egipcie nawet zawoalowana krytyka armii, która jeszcze do jesieni będzie stać na straży porządku publicznego, może być przyczyną sporych nieprzyjemności.