Ach, co to miał być za ślub. Panna młoda w sukni od Armaniego, pan młody – prawdziwy książę, wśród gości koronowane głowy, prezydenci, gwiazdy biznesu, piosenki, mody i kina. W romantycznej scenerii Lazurowego Wybrzeża 53-letni Albert II Grimaldi poślubił w lipcu młodszą o 20 lat Charlene Wittstock, byłą pływaczkę olimpijską z Południowej Afryki. Nie było straganowego kiczu, jak przy ślubie księcia Williama i Kate Middleton. Wzory pamiątek zatwierdzał dwór, który postarał się, żeby całość stała się wzorem elegancji, jak ślub ojca Alberta i hollywoodzkiej gwiazdy Grace Kelly w 1956 r.
Tylko księżna Monako ma smutniejszą minę niż promienna panna Middleton, dziś już księżna Cambridge. „W ten sposób babcie całują swoje wnuczęta” – tak pierwszy balkonowy pocałunek komentował ekspert od mowy ciała Vincent Harris dla serwisu plotkarskiego „Hollywood Life”. Prasa, zwłaszcza francuska, na godziny przed ślubem bombardowała sensacyjkami, że Albert ma trzecie nieślubne dziecko (jeszcze nienarodzone, do dwóch już podrośniętych książę się przyznaje), więc Wittstock spróbuje uciec sprzed ołtarza i da nogę do Paryża.
Wścibscy dziennikarze ustalili również, że podczas miesiąca miodowego na południu Afryki nowożeńcy – to akurat prawda – spali w różnych hotelach, zaczęły krążyć fotografie wymuszonych pocałunków, co uznano za potwierdzenie spekulacji, że bajkowy związek pływaczki i księcia został jednak zaaranżowany. Tylko po to, by nowa monakijska księżna powiła wreszcie Albertowi prawowitego potomka.
Książe na żer
Po powrocie z krótkiej podróży poślubnej Albert zaprosił do pałacu redaktorów miejscowych gazet i obsztorcował za rozgłaszanie nieznośnych plotek, mówiąc przy tym, że „w Monako jest jedna, może kilka osób, które chcą wyrządzić nam krzywdę”.