Stało się. 29 lipca, w ostatni dzień pracy przed oficjalnie wakacyjnym w Hiszpanii sierpniem, premier José Luís Rodríguez Zapatero nie wytrzymał presji wyborców oraz nacisków we własnej partii i ogłosił długo oczekiwaną decyzję o wcześniejszych wyborach. „Nareszcie ustąpił” – komentował w tonie pełnym ulgi dziennik „El País”. „Skrócił własną agonię”, „Rzucił ręcznik” – mówiły inne tytuły. Decyzja, na którą w ogarniętej 21-proc. bezrobociem Hiszpanii czekali wszyscy, nie zmieni biegu wydarzeń. Za ponad trzy miesiące, zgodnie z tym, co od dawna wskazują sondaże, Hiszpania będzie miała prawicowy rząd i Mariano Rajoya jako premiera.
Partia Ludowa (PP) ma nad socjalistami kilkunastopunktową przewagę, a Rajoy zwycięstwo w kieszeni, ale Hiszpanie nie mają złudzeń co do przyszłego przywódcy – jego osobiste notowania są wyjątkowo kiepskie. Będzie to więc małżeństwo bez miłości i z braku laku. Panna młoda kalkuluje, że gorzej niż w obecnym związku być nie może. Szkopuł jednak w tym, że sama do końca nie wie, za kogo wychodzi, bo wybranek za wszelką cenę usiłuje zachować tajemniczość, żeby nie przepłoszyć jej spod ołtarza. Co proponują ludowcy, jaka będzie „niebieska” Hiszpania? Na razie nie wiadomo, bo Rajoy woli czekać w milczeniu, aż Zapatero wykrwawi się w sondażach.
Kiedy José María Aznar obejmował w 1990 r. przywództwo hiszpańskiej prawicy, była ona partią anachroniczną, skostniałą i wyrastającą bezpośrednio z frankizmu. Aznar ją zmodernizował, przesunął na pozycje chadeckie i doprowadził do władzy.