Julia Tymoszenko jest ucieleśnieniem ciągle jeszcze trwającej romantycznej epoki „głosowania sercem”. Czy ta epoka ma szanse przeżyć upadek samej Julii? A może jej proces i aresztowanie wcale nie będą przypieczętowaniem zejścia ze sceny politycznej, tylko pomogą jej znowu odrodzić się jak Feniks z popiołów i wrócić w glorii? Tymoszenko jest w stu procentach wytworem czasów, w jakich przyszło jej żyć. Tyle osób dało się uwieść jej urokowi i słowom. Ale dziś wygląda na to, że uleganie złudzeniom jest niepopularne nawet w szeregach jej wielbicieli.
Gazowa księżniczka
Ukraińscy spece od PR, świadczący usługi byłemu prezydentowi Wiktorowi Juszczence, wspominają tamte czasy z nieprzyjemnym grymasem twarzy: to był szalenie trudny klient. Natomiast gdy mówią o współpracy z Tymoszenko, ich oblicza rozjaśniają uśmiechy: lepszego klienta niepodobna sobie wyobrazić. Wszystkie ich zalecenia wypełniała bez dyskusji, czasem tylko kokieteryjnie wzdychała, ale nie stawiała oporu. Wiele mówi o niej fakt, że obecnie bezbłędnie posługuje się językiem ukraińskim. A nawet zbyt poprawnie. Jak na prymusa przystało (Julia Tymoszenko, jak wielu przedstawicieli ukraińskiego establishmentu ukraińskiego, mówiła po rosyjsku, a ukraińskiego zaczęła uczyć się dopiero kilkanaście lat temu; natomiast ostatnio, podczas procesu sądowego, zażądała tłumacza, gdy premier Mykoła Azarow zaczął zeznawać po rosyjsku – przyp. FORUM).
Zawsze była prymuską. Kiedy zapragnęła zostać prezydentem Ukrainy? To trudno ustalić. Być może już wtedy, gdy władca Dniepropietrowska Pawło Łazarenko (premier w latach 1996–1997; obecnie w amerykańskim więzieniu odbywa karę za defraudację – przyp.