Zaczęło się brawurowo. Uroczyste powitanie gości przez prezydenta Niemiec Christiana Wulffa na polskie ucho brzmiało raczej jak przemówienie lidera lewicowego związku zawodowego albo działacza alterglobalistycznego ATTAC niż jak uroczysta mowa solidnego niemieckiego chadeka, wieloletniego premiera Dolnej Saksonii. „Najpierw banki ratowały banki, potem państwa ratowały banki, teraz wspólnota państw ratuje pojedyncze państwa. Kto na końcu będzie ratował ratowników?” – pytał Wulff ekonomiczną elitę, której obrady miały dać odpowiedź na dylematy ostatnich miesięcy nazwanych przez niego „wiosną straconych złudzeń”.
Po nieprzyjemnym pytaniu przyszła równie nieprzyjemna diagnoza. „Przez wiele lat zbyt wielu z nas przymykało oczy na coraz większe lekceważenie finansów i zasad ekonomii”. A teraz „zamiast tworzyć system regulacyjny, rządy godzą się, by w coraz większym stopniu kierowały nimi globalne rynki finansowe”. Tak dalej być oczywiście nie może.
Jak zatem być powinno? „Politycy muszą odzyskać zdolność działania (...), nie mogą czuć się uzależnieni ani pozwolić sobie, by banki, agencje ratingowe, niemądre media wodziły ich za nos (...), muszą wykazać odwagę i siłę w obliczu konfliktu z prywatnymi grupami interesów. (...) zasadą gospodarki rynkowej jest, że ryzyko i odpowiedzialność idą ręka w rękę. Kto ryzykuje, może upaść. Sektor finansowy musi powrócić do swojej służebnej roli (...), sam wzrost PKB nie daje [ludziom] szczęścia (...) potrzebują raczej możliwości aktywnego udziału w życiu społeczeństwa (...), dobre życie to przede wszystkim możliwość życia spełnionego, sensownego, twórczego. (...) a my często żyjemy nie tylko na koszt przyszłych pokoleń, ale też na koszt najsłabszych w naszych społeczeństwach”.