Szyfrowana depesza dyplomatyczna jest dokumentem tajnym. Jej treść to tajemnica państwowa. Autorem jest ambasador, czyli przedstawiciel głowy państwa reprezentujący jednocześnie premiera, ministrów, szefów instytucji centralnych, a w krajach o ugruntowanej tradycji demokratycznej - także opozycję. Treść depeszy ambasadora zna szyfrant, któremu wolno ją nadać jedynie do adresata. Nie może on, jeśli ma swoich własnych zwierzchników w centrali, informować ich o treści depeszy (o tym, kto w kraju zostanie poinformowany, zdecyduje adresat depeszy). Adresatem może być dyrektor gabinetu prezydenta czy premiera, minister lub dyrektor departamentu terytorialnego. Decydują oni, jak ma wyglądać lista zainteresowanych problematyką, o której mowa w depeszy. I według tej listy depesza jest rozsyłana dalej. Szyfrogram informuje o tym, co się stało, jak nadawca to ocenia i co z tego dla nas wynika.
Czasami depesza mówi o zagrożeniach dla bezpieczeństwa regionalnego, a niekiedy nawet powszechnego. O militarnych zamiarach kraju urzędowania, o stosunkach z sąsiadami, zwłaszcza jeśli są napięte, o gospodarczych możliwościach ekspansji ich i naszej, o przygotowaniach do wizyty dwustronnej, o potrzebie reakcji centrali na pewne zjawiska z punktu widzenia ambasadora niekorzystne zarówno dla nas, jak i dla sojuszników etc.
Często depesza przekazuje treść rozmowy nadawcy z kimś ważnym i wpływowym, czasami zawiera charakterystyki procesów wewnętrznych i postaci, na które trzeba zwrócić uwagę (rzadziej, od których tę uwagę należałoby odwrócić). Dość często korespondencja dyplomatyczna dotyczy kwestii prestiżowych nagród (np. Nobla), o które chcemy walczyć. Kiedy indziej omawia wizyty oficjalne z krajów trzecich, zwłaszcza nam niechętnych. Niekiedy dotyczy spodziewanych wydarzeń, które trzeba umieć przewidzieć, np. kto wygra wybory.
W korespondencjach nieszyfrowanych, ale także tajnych, wysyłanych kurierem, znajdują się analizy dotyczące przeprowadzanych w kraju urzędowania reform (np. takich jak teraz w Chinach). Ważne i pożądane są teksty, z których adresat może wywnioskować, że pewne elementy nadają się do zastosowania także u nas – albo jako gotowy wzór albo przynajmniej jako inspiracja. Chcielibyśmy wiedzieć, co będzie na Kubie. Albo w Afganistanie. Zdolności spekulacyjne, umiejętność analizowania przypuszczalnych wariantów to niezbywalne talenty autorów takich odpowiedzi. Doświadczenia przeszłości dotyczące prognozowania wystawiają dyplomatom i wywiadom niezbyt dobre oceny. Kto przewidział rozpad Związku Radzieckiego? Kto założył, że ibn Laden dokona w pojedynkę ataku na USA? Kto powiedział, że susza w Chinach spowoduje lawinowy wzrost cen żywności w Tunezji i Egipcie, a zatem rewolucję?
Nawet jeśli nikt tego nie powiedział expressis verbis - to jednak - coś tam było. Korespondencje wymienia się nie tylko między ambasadą i centralą, ale także między centralą i innymi placówkami regionu, żeby zasięg informacji był większy. Tak postępują wszyscy. Problemem jest ochrona informacji, czyli przestrzeganie zasady, że nie powinien wiedzieć, kto nie musi. Jeśli serwis dyplomatyczny USA znany jest szeregowemu żołnierzowi, który w Kabulu obsługuje komputer, to trudno się dziwić, że później zna ten serwis także portal WikiLeaks. Nie ma niczego zdrożnego, że portal ten zdobył, co było do zdobycia i rozpropagował. W tradycyjnym dziennikarstwie nazywa się to materiałem śledczym, który - bywa - wygrywa prestiżowe medialne konkursy.
W Polsce zapanowało oburzenie na temat depesz dyplomatycznych, które dotyczą postaci z pierwszych stron gazet. Oburza się ten, kto nie zna dyplomacji i panujących tam zasad. Ambasador nie tylko może pisać to, co przeczytaliśmy na portalu WikiLeaks. Nie tylko ma pisać szczerze i dodawać swój pogląd na sprawę. On musi to pisać, ponieważ takie są jego obowiązki. Przecież nie robi tego złośliwie, bo dyplomacja to sztuka unikania konfliktów.