Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Świat

Tunezja znowu pierwsza

Spokojne wybory w Tunezji

Dziewięć miesięcy po ucieczce dyktatora Tunezji, gen. Ben Alego, odbyły się wybory parlamentarne w tym kraju.

Spośród 7 milionów obywateli uprawnionych do głosowania zarejestrowało się 4,4 miliona Tunezyjczyków. Głosowano także we Francji, Niemczech i w niektórych krajach arabskich. Frekwencja oceniana jest na 70 proc., co oznacza, że mniej więcej co drugi obywatel Tunezji oddał swój głos. I dużo to i mało. Dużo, ponieważ wybory były wolne. Bez nacisków. Obserwatorzy z Unii Europejskiej twierdzą, że niemal nie było szans na żadne szwindle i cuda nad urną. Wyborów, to jest spokoju w trakcie wyborów, pilnowało 40 tys. żołnierzy i policjantów. Oznacza to, że tymczasowe władze tunezyjskie nie popełniły błędu „irackiego” i nie rozpędziły formacji mundurowych. Do wyborów zgłosiło się ponad 100 partii, z czego Tymczasowa Komisja Wyborcza zarejestrowała 80. Na 1400 listach musiał być obowiązkowo zapisany kandydat na posła w wieku poniżej 30 lat. Był to gest w stronę młodzieży, która po całopaleniu M. Bouaziziegio dokonała rewolucji, pierwszej w świecie arabskim. Dyktator Ben Ali (kiedyś ambasador w Warszawie) uciekł z kraju po miesięcznych próbach zdławienia protestów.

Główne partie polityczne to siły znane z przeszłości. Umiarkowana partia islamska al Nahda, co znaczy Odrodzenie uczestniczyła w wyborach 1989 r. i wkrótce potem została zdelegalizowana. Jej lider, który po 20 latach emigracji wrócił do kraju, Rachid Gannouhi opowiada się za równymi prawami kobiet i mężczyzn, jest przeciwny zakazom lub nakazom dotyczącym zasłaniania twarzy przez kobiety, mówi, że jego partia to nie Iran ani talibowie. Najbliżej mu do modelu tureckiego. Frankofońskie elity miejskie popierają tę partię. Wieś milczy, a południe kraju uważa, że rewolucja nie została jeszcze dokończona.

Reklama