Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Świat

To był mistrz przegięcia

20 lat temu zmarł Freddie Mercury

24 listopada 20 lat temu zmarł Freddie Mercury. Sprawy profilaktyki AIDS i tolerancji dla mniejszości seksualnych zyskały w jednej chwili, za to stratę poniosła muzyka.

Miałem dziesięć lat, gdy z fascynacją oglądałem klip Queen „I Want to Break Free”. Ten z muzykami zespołu przebranymi za kobiety i z eksponującymi cielesność scenami, w których ocierali się o siebie tancerze w strojach rodem z nowoczesnego baletu. Nadawała to wideo lubiąca Queen stacja MTV, prezentowano je również w polskiej telewizji. W tym samym czasie BBC zakazała emisji klipu „Relax” otwarcie homoseksualnej grupy Frankie Goes To Hollywood, chociaż nie zawierał właściwie niczego bardziej bulwersującego niż epatowanie męską cielesnością. Mogę nie pamiętać, o czym wtedy rozmawiali dorośli, ale w moim otoczeniu nikt nie wspominał o tym, że Freddie Mercury, frontman Queen, jest gejem. Dopiero siedem lat później, gdy Mercury – ukrywający długo chorobę – umierał na AIDS, zaczęto głośno mówić i pisać o jego homoseksualizmie.

Pisanie o orientacji seksualnej artysty zwykle jest tylko niepotrzebnym wchodzeniem z butami w jego życie osobiste, ale w tym wypadku ma sens. Mercury był bowiem kimś więcej niż tylko afiszujące się z biseksualizmem gwiazdy początku lat 70. Wniósł do rocka rodzaj wrażliwości, która nigdy wcześniej na taką skalę nie przenikała do heteryckiej, twardej, gitarowej muzyki ukształtowanej w latach 60., epoce, gdy homoseksualizm w Wielkiej Brytanii był wciąż ścigany przez prawo.

Dwadzieścia lat po śmierci Mercury’ego – która była wielką stratą dla muzyki, bo odszedł fenomenalny wokalista o naturalnym talencie i olbrzymiej skali głosu – na wszystko możemy spojrzeć nieco inaczej. Na przykład na głośną rozmowę Freddiego z dziennikarzem „NME”, który w tekście „Czy ten facet jest idiotą?” (w roku 1977) próbował frontmana Queen wyśmiać, występując z rockowych pozycji przeciwko jego opowieściom o balecie, operze, musicalu.

Reklama