Nie obyło się bez drobnych incydentów. W niektórych dzielnicach Kairu kandydaci wbrew zakazowi rozdawali ulotki przed lokalami wyborczymi, tu i ówdzie dochodziło do bójek. Na północy miasta wściekli wyborcy wzięli jako zakładnika miejscowego urzędnika, który – jak potem tłumaczyli – kazał im czekać godzinami na oddanie głosu. W sumie jednak głosowanie przebiegało sprawnie, bez żadnych oznak przemocy, która nękała Egipt w dniach poprzedzających wybory. Według władz, frekwencja mogła przekroczyć 70 proc. Ostateczne wyniki będą znane dopiero w styczniu, gdyż Egipcjanie pójdą do urn w trzech turach, ale wygląda na to, że nikt nie odbierze zwycięstwa islamistom z Bractwa Muzułmańskiego.
Według wstępnych obliczeń, Bractwo może liczyć na co najmniej 40 proc. głosów. O drugie miejsce rywalizuje Blok Egipski, sojusz ugrupowań liberalnych i świeckich oraz ultraislamistyczna partia Nur. Nowy egipski parlament będzie miał uprawnienia legislacyjne, ale nie wyznaczy nowego premiera – do czasu wyborów prezydenckich w lipcu 2012 r. władza wykonawcza będzie spoczywać w rękach Najwyższej Rady Wojskowej, która przejęła kontrolę nad krajem po obaleniu Hosniego Mubaraka w lutym tego roku. Głównym zadaniem posłów będzie napisanie nowej konstytucji Egiptu, a w związku z przewidywaną wygraną islamistów można podejrzewać, że inspiracją dla niej będzie Koran.
Front na placu
Jeszcze kilka dni przed głosowaniem nie było pewności, czy do wyborów w ogóle dojdzie. Plac Tahrir w centrum Kairu przypominał strefę frontową. Do miasteczka namiotowego napływali kolejni ranni, czasami o własnych siłach, czasami na ramionach innych protestujących, niekiedy na tylnych siedzeniach skuterów.