Der Spiegel: Panie prezydencie, spotkał się pan w Bonn z przedstawicielami społeczności międzynarodowej , by rozmawiać o przyszłości Afganistanu. Takie spotkania w przyszłości powinny właściwie odbywać się zawsze w Kabulu. Czy pańska stolica nie jest wystarczająco bezpieczna?
Hamid Karzaj: Nie w tym rzecz. Obchodzimy właśnie dziesiątą rocznicę pierwszej konferencji po klęsce talibów – konferencji, jaka odbyła się w Bonn w roku 2001. Taki jubileusz musimy po prostu obchodzić w tym samym miejscu.
Bezpieczeństwo w Afganistanie w ostatnich miesiącach wcale się nie poprawiło, czego dowodzi zamordowanie wielu przedstawicieli władz, gubernatorów, a we wrześniu 2011 roku– byłego prezydenta Burhanuddina Rabbaniego.
Od czasu tamtej pierwszej konferencji w Bonn osiągnęliśmy wiele, chociaż rzadko można o tym przeczytać w gazetach. Nie udało nam się jednak niestety zapewnić wszystkim Afgańczykom bezpieczeństwa i stabilności. To jest nasze wielkie niepowodzenie. Mam nadzieję, że następne dziesięć lat pozwoli nam nadrobić to niedociągnięcie.
Jednak mimo tej trudnej sytuacji w dziedzinie bezpieczeństwa na Zachodzie mówi się głównie o terminowym wycofaniu sił międzynarodowych. Czy nie niepokoi to pana?
Nie ma powodu kwestionować tego terminu, uzgadnialiśmy go z zainteresowanymi państwami. Od końca 2014 roku my, Afgańczycy, chcemy przejąć zadania związane z zapewnieniem bezpieczeństwa we własne ręce. Od tej chwili to my będziemy odpowiedzialni za bezpieczny i stabilny Afganistan. A Zachód może nam w tym dopomóc.
Czego pan oczekuje?
Nie będę prosił o pieniądze. Jednak tu w Afganistanie mamy wspólne zadanie.