Dwudziesty pierwszy, dwudziesty drugi i dwudziesty trzeci – minęła minuta i na jednokierunkowej ścieżce rowerowej na bulwarze Andersena obok kopenhaskiego ratusza dwudziestu trzech rowerzystów uzbierało się w kolejce przed czerwonym światłem. Za chwilę ruszą w stronę jeziora Peblinge. W przeciwnym kierunku podobna grupa popedałuje swoją ścieżką wzdłuż kutego płotu ogrodu Tivoli do mostu zwodzonego Langebro. Rowerowe korki tworzą się na każdym ruchliwym skrzyżowaniu w mieście przez większą część dnia, nawet tak paskudnego, zimnego, dżdżystego i wietrznego jak pierwszy dzień duńskiej prezydencji. Jej plan wygląda, jakby został podyktowany właśnie z rowerowego siodełka.
Kopenhaga codziennie przejeżdża rowerem prawie półtora miliona kilometrów, jeździ jedna trzecia milionowej stolicy, głównie rowerzystki. Dziewięciu na dziesięciu Duńczyków ma rower, 44 proc. duńskich rodzin nie ma samochodu, nic więc dziwnego, że wszystkie partie polityczne, od prawa do lewa, zgodnie popierają skierowanie krajowej gospodarki na zielone tory. I zachęcają Europę, by poszła w duńskie ślady. Socjaldemokratyczna premier Helle Thorning-Schmidt, pierwsza kobieta na czele gabinetu w historii kraju i szefowa najmłodszego rządu w Europie (najmłodszy minister ma 26 lat, najstarszy 57), zapowiada, że wdrożenie technologii przyjaznych środowisku pomoże strapionej Unii rozprawić się z kryzysem, da nowe miejsca pracy i impuls do rozkręcenia europejskiej gospodarki. Z tym jednak bywa różnie nawet w samej Danii.
Wiara w wiatr
Serce prezydencji bije w centrum konferencyjnym Bella Center na południu stolicy. To już właściwie przedmieścia, po sąsiedzku łąki rezerwatu przyrody, wokół tylko jeden wysoki budynek, bliziutko do morza, dlatego przy Bella Center szumi wirnik elektrowni wiatrowej.