Przedstawiciele ONZ nie mogą dostać się do Syrii, więc ONZ przestała liczyć ofiary rewolty. Nadal liczą je organizacje broniące praw człowieka i syryjska opozycja, donoszą o 7–8 tys. zabitych. Nie jest znana liczba osób uwięzionych i poddanych torturom. Tłumieniem buntu zajmuje się wojsko uzbrojone w czołgi, artylerię i karabiny snajperskie. Żołnierze wierni Asadowi otwierają ogień nie tylko do uzbrojonych rebeliantów, w tym dezerterów z armii, ale także do demonstrantów, kobiet, dzieci, rodzin, które pod osłoną nocy próbują grzebać swoich krewnych. Tak jak w mieście Homs, gdzie w jedną z pierwszych nocy lutego zginęło co najmniej 200 mieszkańców.
Następnego dnia w Monachium rozpoczynała się wielka konferencja o bezpieczeństwie międzynarodowym, do hotelu Bayerischer Hof przyjechało kilkuset polityków, w tym szefowie dyplomacji USA i Rosji. W Monachium Hillary Clinton przekonywała Siergieja Ławrowa, by jego ambasador przy ONZ nie wetował przygotowanej przez Zachód rezolucji w sprawie Syrii, która potępiała najbardziej brutalny reżim arabski, wzywała Asada do odejścia i otwarcia drogi do demokratycznych zmian.
Choć moralna ocena kurczowo trzymającego się u władzy satrapy musi być jednoznaczna, to Rosja do spółki z Chinami zablokowały rezolucję, uznając ją za zbyt jednostronną. Clinton nowojorskie głosowanie nazwała parodią, oburzeniem zareagowały rządy m.in. Francji i Wielkiej Brytanii, w niektórych stolicach, w tym Warszawie, zaatakowano ambasady Syrii, kilka zdemolowano, a opozycja uznała, że weto jest równoznaczne z przyznaniem prezydentowi Asadowi licencji na zabijanie. I przewiduje rychły wybuch wojny domowej.
W Syrii zdążyli dotąd zawieść wszyscy zainteresowani. Liga Arabska przysłała malowanych obserwatorów na czele z sudańskim generałem kiedyś pacyfikującym Darfur. Rosja, która w Syrii ma bazę marynarki i jako jedna z nielicznych wpływ na Asada, woli sprzedawać mu broń wartą miliardy dolarów, tłumacząc przy tym, że handluje ciężkim sprzętem, który nie jest używany do rozpraszania manifestacji. Wysłała też ministra spraw zagranicznych i szefa wywiadu na konsultacje do Damaszku.
Z drugiej strony Syryjczycy stali się zakładnikami pomysłów strategów z USA, Arabii Saudyjskiej, Kuwejtu i Izraela, obstawiających, że w Syrii możliwe jest powtórzenie scenariusza sprawdzonego w Libii. Nastrój arabskiej wiosny ludów miał doprowadzić do upadku Asada i tym samym osłabić jego protektora, kłopotliwy Iran, który chce zbudować bombę atomową, dominować na Bliskim Wschodzie i jest zwaśniony z Zachodem i sunnickimi królestwami znad Zatoki Perskiej.
Jednak – inaczej niż w Libii – Zachód uparcie powtarza, że nie będzie militarnie interweniował w Syrii, nawet jako protektor rezolucji ONZ. Armia syryjska, która pozostaje gwarantem władzy Asada, to nie słabe i podzielone wojsko libijskie. Poza tym Nicolasa Sarkozy’ego i Baracka Obamę, orędowników zeszłorocznej akcji przeciw Muammarowi Kadafiemu, czekają wybory, a rok wyborczy nie jest dobrym momentem na wszczynanie kolejnej wojny z państwem islamskim, nawet sprawiedliwej. Tym bardziej że – jak kiedyś w Afganistanie o mudżahedinach, a później o bojownikach w Libii – bardzo mało wiadomo o syryjskich opozycjonistach.