W chacie unosił się dym, zapach potu i krwi. Budowano ją przez trzy dni wokół ceremonialnego słupa, czemu towarzyszyły tańce i śpiewy. Czwartego dnia wyczerpani głodówką i bezsennością kandydaci na wojowników stawali przed szamanem. Każdemu z nich nacinano skórę na piersiach i plecach, by włożyć w rany kołki, o które zaczepiano zwisające ze słupa rzemienie. Młodzieńcy tańczyli dalej godzinami, śpiewając pieśń cierpienia. Co jakiś czas rzemienie napinano, tak że ich ciała unosiły się kilka metrów nad ziemię. Torturowani tracili przytomność z bólu, naciągnięta skóra pękała, lała się krew.
Wstrząśnięty widokiem obrzędu Indian Mandan amerykański malarz i podróżnik George Catlin pisał w 1834 r., że spokój, z jakim znosili tortury, przechodził wszelkie pojęcie. „Gdy nóż krajał ich ciało, to czułem to niemal na sobie, oni spoglądali na mnie z łagodnym uśmiechem, a mnie mimo woli płynęły łzy”.
Taniec Słońca, praktykowany przez Indian Prerii, miał różne funkcje, choć głównie był obrzędem inicjacyjnym – po przejściu tej próby młodzieńcy stawali się wojownikami.
Gdy masz już imię
Na początku XX w. etnograf francuski Arnold van Gennep wprowadził do antropologii termin rites de passage – obrzędy przejścia. Zaliczył do nich rytuały związane z narodzinami, inicjacją i śmiercią, które zmieniają status człowieka. Według niego zazwyczaj dzielą się one na trzy etapy – wyłączenia, zawieszenia i włączenia. W trakcie pierwszej fazy człowiek opuszcza społeczność (często wręcz jest symbolicznie uśmiercany), w drugiej znajduje się w rytualnym zawieszeniu między światami, by w trzeciej, po odbyciu odpowiednich czynności, wrócić na łono społeczności.
Zgrabną i przemawiającą do wyobraźni teorię van Gennepa wielokrotnie podważano zarzucając jej, że nie wszystkie obrzędy przejścia zachowują zaproponowany przez niego trójpodział, przede wszystkim jednak podkreślano, że jego koncepcja nie dotyczy tzw.