Klimat, jaki kiedyś wabił rzuconych do Azji Rosjan, pozostał przyjazny, bo wolny od wpływów polityki: jasne niebo i słońce niemal każdego dnia. I na wyciągnięcie ręki ośnieżone szczyty gór Tien-szan. Można mieć dość rewolucji, regularnie co pięć lat zmiatających władze, nepotyzmu, korupcji, coraz gwałtowniejszych zamieszek etnicznych, pobożnych muzułmanów, niewygód, kryzysu, drożyzny. Ale wystarczy spojrzeć w niebo, żeby odzyskać apetyt na życie. Nawet bez sięgania po konopie, które też polubiły tutejszy klimat, czy opium, kiedyś lekarstwa na ból zęba, a dziś towaru eksportowego do Rosji i Europy.
Ale Rosjanie zaczęli wyjeżdżać z Kirgistanu po tym, jak 31 sierpnia 1991 r. oficjalnie skończył się komunizm, a prezydent Askar Akajew ogłosił niepodległość Republiki Kirgistanu (w czasach sowieckich zwanej potocznie Kirgizją). – Narastał nacjonalizm, na każdym kroku dawano nam odczuć, że jesteśmy niemile widzianym okupantem – mówi Paweł, Rosjanin z paszportem bułgarskim, który teraz przyjeżdża tylko odwiedzić rodzinę.
Nacjonalistyczne zapędy sięgnęły tak głęboko, że chciano nawet zlikwidować konserwatorium, bo po co Kirgizom muzyka klasyczna, wystarczy ludowa. Wprowadzono święto kołpaka, narodowej czapki z białego sukna z haftem. Dobrze nie zdejmować go z głowy nawet w restauracji. Pozostał Lenin, choć teraz pozdrawia proletariuszy z mniej reprezentacyjnej części tego samego centralnego placu miasta. Dawne miejsce wodza zajął bohater epopei narodowej Manas, który walczył o zjednoczenie kirgiskich plemion. Sympatia dla Lenina bierze się zapewne stąd, że Kirgizja nie byłaby niepodległą republiką, gdyby bolszewicy nie pocięli granicami Doliny Fergańskiej.