To przemówienie Angela Merkel oglądała z niepokojem. „Europa na nas patrzy. Jestem przekonany, że w chwili ogłoszenia wyników wiele krajów odczuło ulgę i nadzieję, bo Europa nie jest już skazana na politykę oszczędzania! – mówił nowy prezydent Francji François Hollande tuż po wygranej 6 maja. – To jest teraz moja misja: nadać konstrukcji europejskiej wymiar wzrostu gospodarczego, zatrudnienia, dobrobytu, krótko mówiąc, wymiar przyszłości! To właśnie powiem naszym partnerom w Europie, a przede wszystkim Niemcom. W imię przyjaźni, która nas łączy, i odpowiedzialności, którą dzielimy”.
Na odpowiedź z Berlina nie trzeba było długo czekać. Merkel zapowiedziała, że powita Hollande’a „z otwartymi ramionami”, ale „pakt fiskalny nie podlega dyskusji”. A właśnie z tym postulatem nowy prezydent Francji pojechał tydzień później do Berlina: by rozluźnić przeforsowany przez Merkel regulamin dyscypliny budżetowej w Europie. Umowę, której ratyfikacja w stolicach dopiero się zaczyna i która nie wejdzie w życie wcześniej niż w 2013 r. Dla kanclerz Niemiec to kluczowe ustępstwo, jakie wymusiła na Europie w zamian za miliardy wyłożone na ratowanie strefy euro. Dla prezydenta Francji – symbol błędnej polityki antykryzysowej, którą trzeba jak najprędzej zmienić.
Tak przynajmniej mówił przez ostatnie pół roku i na to mają nadzieję Grecja, Portugalia, Włochy czy Hiszpania. Że Hollande stanie na czele frondy rozrzutnego południa przeciwko skąpej północy, że obali Spardiktat bezwzględnej kanclerz, która każe wszystkim ciąć wydatki i podnosić podatki, byle tylko zrównoważyć budżety.