[Artykuł Andrzeja Lubowskiego ukazał się w POLITYCE w maju 2012 roku]
W piękny majowy dzień siedzimy na lunchu w eleganckiej greckiej restauracji w centrum Waszyngtonu. Zbigniewa Brzezińskiego znają tu dobrze i nisko mu się kłaniają. Uporaliśmy się właśnie z risotto z truflami, gdy przez salę przebiega szmer poruszenia i męskie głowy jak na sznurku zwracają się w naszą stronę. W kierunku stolika, przy którym siedzimy w rogu sali, energicznym krokiem zmierza efektowna, szeroko uśmiechnięta blondynka na 15-centymetrowych obcasach. Brzeziński radośnie się z nią wita, przedstawia mnie, Mika wyciąga rękę z polskim „jak się masz”, zamienia z ojcem kilka zdań, po czym wybiega z restauracji.
Za moment wraca z Joe Scarboroughem, twórcą popularnego programu telewizji MSNBC „Morning Joe”. Scarborough, kiedyś gwiazda Partii Republikańskiej w Kongresie, prowadzi program razem z Miką. Joe taszczy prezent za szkłem: egzemplarz tygodnika „Life”, z opublikowaną 30 lat temu relacją Brzezińskiego z rodzinnej podróży po Chinach. Obdarowany jest wyraźnie rozbawiony, ale nie bardzo wie, co z ciężkim fantem począć, więc prosi, aby darczyńcy zawieźli prezent do jego domu w Wirginii. Tego samego wieczoru, przy domowej kolacji w McLean, Brzeziński opowie historię tamtej podróży.
Śladami Mao
Kilka miesięcy po tym, jak Brzeziński opuścił Biały Dom w ślad za prezydentem Carterem, odwiedził go chiński ambasador z zaproszeniem do Chin od Deng Xiaopinga dla całej rodziny. Deng znał rodzinę, bo w 1978 r., gdy przyjechał z pierwszą oficjalną wizytą do Ameryki, pierwszą kolację jadł w domu ówczesnego doradcy ds.