Świat

Bandyci z listy Forbesa

Gangsterzy na liście najbogatszych ludzi świata

Plakat filmowego hitu z Bollywood. Film „Dawno temu w Bombaju” jest opowieścią o losach Dawooda Ibrahima. Plakat filmowego hitu z Bollywood. Film „Dawno temu w Bombaju” jest opowieścią o losach Dawooda Ibrahima. materiały prasowe
Listę najpotężniejszych ludzi świata otwierają prezydenci USA, Rosji i Chin. Ale wśród polityków i prezesów można znaleźć też dwóch gangsterów: Joaquina Guzmana i Dawooda Ibrahima.
Dawood Ibrahim, indyjski wróg publiczny numer jeden, nosi duże ciemne okulary, ma filmowy uśmiech i uwielbia filmy z Bollywood.AP/East News Dawood Ibrahim, indyjski wróg publiczny numer jeden, nosi duże ciemne okulary, ma filmowy uśmiech i uwielbia filmy z Bollywood.
Joaquin Guzman, szef kartelu przemytniczego Sinaloa, odpowiedzialnego za 25 proc. narkotyków trafiających z Meksyku do USA.Damian Dovarganes/AP/East News Joaquin Guzman, szef kartelu przemytniczego Sinaloa, odpowiedzialnego za 25 proc. narkotyków trafiających z Meksyku do USA.

Pierwszego lipca mieszkańcy Meksyku wybiorą nowego prezydenta kraju. Ktokolwiek nim zostanie, otrzyma w spadku trwającą od sześciu lat wojnę z kartelami narkotykowymi. Felipe Calderón walczył z nimi wszelkimi dostępnymi środkami, przeciwko przemytnikom posłał nawet wojsko. Mimo to kartele są potężne jak nigdy, a pierwszy narkobaron odniósł w ubiegłym roku podwójny sukces.

Meksykański Al Capone

Zajął miejsce Osamy ibn Ladena w rankingu najbardziej poszukiwanych przestępców na świecie i po raz drugi trafił na listę najpotężniejszych magazynu „Forbes”. W brudnej puchówce nie pasuje zbytnio do towarzystwa, ale to właśnie numer 55 – między Billem Grossem, założycielem największego funduszu obligacji (54), a szefem pakistańskiego wywiadu ISI Ahmedem Szują Paszą (56). Opis: „Joaquin Guzman, szef kartelu przemytniczego Sinaloa, odpowiedzialnego za 25 proc. narkotyków trafiających z Meksyku do USA”.

Zdjęcie z listy „Forbesa” pochodzi sprzed 19 lat. Nowszego nie ma, bo Guzman dba o anonimowość. Pochodzi z bardzo biednej rodziny, a pierwsze pieniądze zarobił sprzedając pomarańcze skradzione z sąsiedniego sadu. Dziś ze swojej kryjówki w górach Sierra Madre w centralnym Meksyku rządzi imperium wartym ponad 5 mld dol., a swoimi wpływami obejmuje znaczną część Meksyku i Ameryki Środkowej. Mimo to Guzman – dla kamratów El Chapo, czyli krótki – najbezpieczniej czuje się w rodzinnej prowincji Sinaloa. Nie przejmuje się międzynarodowym listem gończym i nagrodą wyznaczoną za swoją głowę – jest zbyt wpływowy, aby bać się aresztowania. Meksykańska policja twierdzi, że w lutym prawie go złapała, ale to Guzman gra jej na nosie. Latem ubiegłego roku posłał żonę do USA, by pod okiem FBI urodziła bliźniaki w luksusowej klinice w Kalifornii.

Guzman jest meksykańskim połączeniem Ala Capone i Jessego Jamesa, prawdziwym ludowym bohaterem. Jego życie i bogactwo opisują narcocorridos, gangsterskie piosenki nagrywane nielegalnie, ale cieszące się olbrzymią popularnością. Plotka głosi, że otoczony dziesięcioma ochroniarzami potrafił wejść do restauracji w centrum Culiacán i zamówić swój ulubiony befsztyk. Jego ludzie dla bezpieczeństwa konfiskowali gościom telefony komórkowe. Kiedy El Chapo kończył jeść, komórki wracały do właścicieli, a narkobaron w podzięce płacił rachunki wszystkich gości lokalu. „Ludzie postrzegają go jako uczciwego bandytę, takiego Robin Hooda, który ma dużo, ale lubi się dzielić. To część meksykańskiego folkloru” – mówił Víctor Hugo Aguilar Gaxiola, profesor Autonomicznego Uniwersytetu Sinaloa. Ma rzeczywiście sporo: według danych „Forbesa”, El Chapo zgromadził majątek przekraczający 1 mld dol.

El Chapo zrewolucjonizował handel narkotykami. W światku narkotykowych baronów zasłużył na miano najbardziej pomysłowego: aby wyprowadzić w pole służby graniczne, ukrywał narkotyki nawet w konserwowych papryczkach chilli. Autorskim pomysłem Guzmana był również przerzut narkotyków małymi awionetkami – połączył stany Sinaloa, Durango i Chihuahua własnym mostem powietrznym z Arizoną i Kalifornią. Prawdziwą potęgę Guzman zbudował jednak na metaamfetaminie. Na początku XXI w. udało mu się bowiem ustanowić monopol na eksport tego syntetycznego narkotyku do USA. Zyski sięgały dziesiątków milionów dolarów, a Guzman z pozycji prowincjonalnego przemytnika stał się jednym z najpotężniejszych narkobaronów Meksyku. Według danych amerykańskiej agencji antynarkotykowej DEA powiązania jego organizacji sięgają 23 krajów na czterech kontynentach.

 

 

W 2007 r. o Guzmanie znów zrobiło się głośno. Zasiadał w jury konkursu piękności organizowanego w jego rodzinnym stanie, gdy w oko wpadła mu 17-letnia Emma Coronel, skądinąd siostrzenica potentata handlu metaamfetaminą Ignacio Nacho Coronela, który zginął w porachunkach narkotykowych w 2010 r. Gdy tylko wybranka osiągnęła pełnoletniość, El Chapo wydał wesele godne najpotężniejszego narkobarona w kraju. Uroczystość odbyła się w specjalnie przygotowanym miejscu w górach Sierra Madre. Wśród setek zaproszonych gości byli lokalni politycy, przedstawiciele armii i policji, a zdjęcia z wesela obiegły meksykańską prasę. W sierpniu ubiegłego roku Coronel, która posiada amerykańskie obywatelstwo, urodziła bliźniaki w szpitalu w Los Angeles – dzięki temu córki Guzmana również są obywatelkami USA. Jego żona nie popełniła żadnego przestępstwa, więc bez przeszkód wróciła do Meksyku.

Olbrzymi majątek sprawia, że pomimo listów gończych Guzman wciąż jest bezpieczny. Meksykańskie więzienie mu nie straszne – już raz kupił sobie wolność. W czerwcu 1993 r. skazano go na 20 lat więzienia za „przemyt i wielokrotne przekupstwo”. Trafił do zakładu o zaostrzonym rygorze w stanie Jalisco – tam powstało zdjęcie, które dziś widnieje na liście „Forbesa”. El Chapo opływał tam w luksusy i nie rozstawał się z telefonem komórkowym. Do celi dostarczano mu posiłki z lokalnej restauracji, a kiedy miał na to ochotę, odwiedzały go prostytutki. Skorumpowani strażnicy dostarczali mu nawet viagrę. Przekupił wszystkich, włącznie z naczelnikiem, który później sam trafił za kratki. W styczniu 2001 r. El Chapo „opuścił” więzienie: według oficjalnej wersji ukrył się w samochodzie wywożącym pranie, ale większość jest zdania, że po prostu wyszedł główną bramą.

Zbrodniarz z Bollywood

Pod koniec maja minister spraw wewnętrznych Indii przedstawił władzom w Islamabadzie listę 49 osób podejrzanych o terroryzm i ukrywających się w Pakistanie. Jeden człowiek z tej listy jest dla Delhi na tyle cenny, że władze pakistańskie dostały dokładne adresy w Islamabadzie i Karaczi, pod którymi miał ukrywać się najbardziej poszukiwany przestępca w Indiach. Choć w przypadku Dawooda Ibrahima zwrot „ukrywa się” nie jest chyba najwłaściwszy: indyjski wróg publiczny numer jeden nosi duże ciemne okulary, ma filmowy uśmiech i uwielbia filmy z Bollywood. Najbardziej lubi oglądać te o sobie. Powstało ich już kilka, a nakręcony w 2010 r. „Dawno temu w Bombaju” okazał się nawet sukcesem kasowym. Życie Ibrahima byłoby tylko kolejną opowieścią o ekscentrycznym gangsterze, gdyby nie fakt, że od jego losu zależy pokój między dwiema potęgami nuklearnymi.

Zaczynał jako urwis na ulicach przeludnionego Bombaju, ale szybko założył własny gang. Organizacja, znana jako Kompania D, stała się z czasem najlepiej prosperującym syndykatem zbrodni w całych Indiach. Gotówka płynęła szerokim strumieniem, najwięcej wpływów zapewniały „podatki”, jakie Ibrahim nałożył na Bollywood. Przemysł filmowy bał się go i jednocześnie podziwiał. Aktorzy i aktorki, reżyserzy i scenarzyści pojawiali się na organizowanych przez gangstera przyjęciach. Przywódca Kompanii D chciał być kimś więcej niż największym celebrytą indyjskiego półświatka. Miał ambicję, by odgrywać rolę polityczną. Okazja nadarzyła się na początku lat 90., gdy bojówki hinduistycznych nacjonalistów terroryzowały muzułmańskie dzielnice Bombaju. Widząc uliczne lincze, Pakistan uznał, że musi wspomóc swoich muzułmańskich braci.

Wojskowi z pakistańskiego ISI postanowili wykorzystać w tym celu Ibrahima, a watażka z Bollywood rzucił od razu wyzwanie całym Indiom. 12 marca 1993 r. w serii zamachów bombowych w Bombaju zginęło ponad 250 osób, a tysiąc zostało rannych. Sprawca wraz z rodziną uciekł do Pakistanu, obiecał jednak, że kiedyś wróci. Władze w Islamabadzie do dziś oficjalnie zaprzeczają, jakoby gangster przebywał na ich terytorium. Ibrahim nie przeszedł jednak na emeryturę, w nadmorskiej metropolii Karaczi powoli odbudowywał swoje imperium. Poza przemytem waluty i narkotyków inwestuje również w nieruchomości. Pakistańscy dziennikarze donoszą, że mieszka w posiadłości liczącej 6 km kw., z basenem, kortami tenisowymi i siłownią. Nadal organizuje wystawne przyjęcia. Choć w Bombaju nie ma go już prawie 20 lat, zachował tam swoje wpływy, a miejscowi muzułmanie nadal uważają go za swojego obrońcę.

Na liście najbardziej wpływowych Ibrahim zajmuje miejsce 57, ale dla indyjskiego wywiadu nadal pozostaje celem numer jeden. Cena za jego głowę wzrosła, kiedy dziennikarze ujawnili materiały dowodzące, że pomagał zamachowcom, którzy w 2008 r. zaatakowali słynny hotel Tadż Mahal Palace w Bombaju i zabili na ulicach miasta ponad 170 osób. W ten sposób najsłynniejszy gangster Bollywood sam stał się zakładnikiem w dyplomatycznej rozgrywce. Dla Islamabadu jest asem w rękawie, który do gry wejdzie w chwili, gdy Pakistańczycy będą tego potrzebowali najbardziej. Wojna oznacza dla niego szansę na międzynarodowy rozgłos i odzyskanie przyblakłej nieco sławy. W przypadku pokoju zostanie zapomniany, a może nawet wróci do Indii w charakterze ofiary złożonej na ołtarzu porozumienia między zwaśnionymi sąsiadami.

W jednym z nielicznych wywiadów Ibrahim zdradził, że już wybrał dla siebie miejsce na cmentarzu. Jeszcze w 1982 r. zarezerwował dużą parcelę w Bada Kabrastan, gdzie mieszkają bombajscy muzułmanie. Dziś spoczywają tam jego matka, ojciec i starszy brat. Marzeniem gangstera z Bombaju jest być pochowanym koło matki, ale jego zła sława najpewniej przekreśli te plany. Trudno sobie wyobrazić, aby Indie zgodziły się przyjąć ciało swojego największego wroga. Być może tak jak młodszy brat Nora al Hak, który zginął trzy lata temu w Karaczi, Ibrahim spocznie w nieznanym grobie, z dala od Bombaju, na który sprowadził tyle nieszczęść.

Na razie nie musi jednak obawiać się o swoje życie: na weselu jego syna jesienią ubiegłego roku była pakistańska generalicja i wierchuszka wywiadu ISI. A on sam dla niepoznaki przeszedł kilka operacji plastycznych.

Polityka 24.2012 (2862) z dnia 13.06.2012; Świat; s. 58
Oryginalny tytuł tekstu: "Bandyci z listy Forbesa"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyjątkowo długie wolne po Nowym Roku. Rodzice oburzeni. Dla szkół to konieczność

Jeśli ktoś się oburza, że w szkołach tak często są przerwy w nauce, niech zatrudni się w oświacie. Już po paru miesiącach będzie się zarzekał, że rzuci tę robotę, jeśli nie dostanie dnia wolnego ekstra.

Dariusz Chętkowski
04.12.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną