Pierwszego lipca mieszkańcy Meksyku wybiorą nowego prezydenta kraju. Ktokolwiek nim zostanie, otrzyma w spadku trwającą od sześciu lat wojnę z kartelami narkotykowymi. Felipe Calderón walczył z nimi wszelkimi dostępnymi środkami, przeciwko przemytnikom posłał nawet wojsko. Mimo to kartele są potężne jak nigdy, a pierwszy narkobaron odniósł w ubiegłym roku podwójny sukces.
Meksykański Al Capone
Zajął miejsce Osamy ibn Ladena w rankingu najbardziej poszukiwanych przestępców na świecie i po raz drugi trafił na listę najpotężniejszych magazynu „Forbes”. W brudnej puchówce nie pasuje zbytnio do towarzystwa, ale to właśnie numer 55 – między Billem Grossem, założycielem największego funduszu obligacji (54), a szefem pakistańskiego wywiadu ISI Ahmedem Szują Paszą (56). Opis: „Joaquin Guzman, szef kartelu przemytniczego Sinaloa, odpowiedzialnego za 25 proc. narkotyków trafiających z Meksyku do USA”.
Zdjęcie z listy „Forbesa” pochodzi sprzed 19 lat. Nowszego nie ma, bo Guzman dba o anonimowość. Pochodzi z bardzo biednej rodziny, a pierwsze pieniądze zarobił sprzedając pomarańcze skradzione z sąsiedniego sadu. Dziś ze swojej kryjówki w górach Sierra Madre w centralnym Meksyku rządzi imperium wartym ponad 5 mld dol., a swoimi wpływami obejmuje znaczną część Meksyku i Ameryki Środkowej. Mimo to Guzman – dla kamratów El Chapo, czyli krótki – najbezpieczniej czuje się w rodzinnej prowincji Sinaloa. Nie przejmuje się międzynarodowym listem gończym i nagrodą wyznaczoną za swoją głowę – jest zbyt wpływowy, aby bać się aresztowania.