Podobno londyński rynek nieruchomości jest jak dawniej kanarek w kopalni: wyczuwa nadchodzącą katastrofę. Chodzi o jego najdroższą część, super prime, czyli obiekty wartości rzędu 5–15 mln funtów. Przed dwoma laty pojawili się tu bogaci greccy klienci, dystansując nawet Rosjan. Wkrótce dołączyli Hiszpanie i Włosi, a ostatnio Francuzi, na zapowiedź François Hollande’a, że wprowadzi 75-proc. podatek dochodowy od miliona euro w górę. Od tego momentu notuje się nawet 40-proc. wzrost zainteresowania stosownymi budynkami. Londyn, nie dość że pod bokiem (a konkretnie 2 godz. i 17 minut od Paryża pociągiem Eurostar), to oferuje bogatym imigrantom bardzo atrakcyjne warunki. Zagraniczni rezydenci nie muszą płacić podatku od przychodów wytworzonych poza Wielką Brytanią.
Ostatnio burmistrz Boris Johnson piękną francuszczyzną zachęcał przedstawicieli francuskiego sektora finansów, aby przeprowadzali się nad Tamizę. 300 tys. Francuzów już tu mieszka, a South Kensington nazywany jest XXI dzielnicą Paryża. Właśnie, po raz pierwszy, wybrali nawet swojego przedstawiciela w Zgromadzeniu Narodowym. To jedna z reform przegranego prezydenta Sarkozy’ego: udział w wyborach 1,5 mln francuskich ekspatów w 11 wielkich zagranicznych okręgach wyborczych. Okręg wyborczy Północna Europa obejmuje także Wielką Brytanię i to francuscy londyńczycy grali tu pierwsze skrzypce.