Wszystko więc wskazuje, że decydujące głosowanie odbędzie się w lipcu, a dotychczasowy rozkład głosów pozwala na ostrożną prognozę, że ACTA przejdzie do historii.
Przypomnijmy, ACTA to międzynarodowa umowa handlowa w sprawie walki z towarami podrobionymi. Prace nad nią, z inicjatywy Stanów Zjednoczonych i Japonii trwają od kilku lat, zaangażowane są w nie dodatkowo Meksyk, Korea Południowa, Unia Europejska, Kanada, Australia i jeszcze kilka państw. Początkowo negocjacje prowadzone były w głębokiej tajemnicy, po przeciekach projekt umowy został upubliczniony i wywołał krytykę licznych ekspertów. Uznali oni, że w imię słusznego celu, jakim jest walka z piractwem i podróbkami porozumienie otwiera drogę do stosowania niesłusznych środków, nadmiernie ingerujących m.in. w prywatność użytkowników Internetu.
Gdy w styczniu b.r. doszło do decydującego momentu podpisania ACTA w Japonii przez strony negocjacji, nieoczekiwanie w Polsce wybuchły masowe protesty uliczne. Do polskich demonstrantów dołączyli „actawiści” w innych krajach i politycy zaczęli się chyłkiem wycofywać z poparcia dla umowy. Premier Tusk, mimo że piórem ambasadora Polski w Japonii podpisał ACTA 26 stycznia b.r., po protestach zapowiedział, że będzie walczył przeciwko ratyfikacji porozumienia w Sejmie i w Parlamencie Europejskim.
Gdy protesty wygasły rozpoczęła się żmudna praca dyplomatyczno-lobbingowa, a jej stawką stał się kalendarz pracy nad porozumieniem. Scenariusz, który pierwotnie popierali „actawiści” polegał na tym, by odesłać tekst porozumienia do zbadania przez Europejski Trybunał Sprawiedliwości. Ten jednak, ograniczony w swym działaniu do formalnej analizy dokumentów z dużym prawdopodobieństwem uzna, że ACTA jest zgodna z literą prawa unijnego.