Mitt Romney podczas podróży po Europie zabawia swoimi gafami resztę świata, tymczasem w Ameryce nie cichnie dyskusja o kontroli nad bronią palną. Sprawca masakry w Denver nie powinien był dostać pozwolenia na broń, ale przede wszystkim nie zabiłby tylu osób, gdyby prawo nie zezwalało na sprzedaż broni półautomatycznej. Na całym świecie jest ona zarezerwowana dla wojska – tylko w Ameryce przemysł zbrojeniowy wywalczył dla obywateli prawo posiadania broni używanej zwykle na polu walki. James Holmes zabijał swoje ofiary m.in. z cywilnej wersji karabinu szturmowego M-16.
W posiadaniu Amerykanów jest 270 mln sztuk broni, czyli 89 na każdą setkę mieszkańców. Wbrew argumentom lobby strzeleckiego, nie zmniejszyło to przestępczości – przeciwnie, wskaźnik zabójstw z użyciem broni jest w USA wyższy niż w Meksyku, a od 1968 r. od kul zginęło ponad 1 mln Amerykanów. Mimo to kolejne stany poszerzają prawo do broni, zezwalając już nie tylko na trzymanie jej w domu, ale na noszenie przy sobie, także schowanej. Amunicja leży na półkach w supermarketach, dostępna jest też w Internecie – tam zaopatrzył się Holmes, by nie wzbudzać podejrzeń.
Czy następny prezydent USA przywróci uchylony w 2004 r. zakaz posiadania broni szturmowej? Barack Obama się do tego nie pali, bo większość Amerykanów jest przeciwko zakazowi. Romney, choć sam zabronił karabinów w Massachusetts, też nie zamierza go przywracać – nie chce podpaść Krajowemu Stowarzyszeniu Strzeleckiemu, które hojnie wspiera republikańskich kandydatów. Obaj pretendenci nie uciekną jednak od problemu – pierwsza debata prezydencka odbędzie się w październiku w Denver, nieopodal kina, gdzie doszło do niedawnej masakry.