Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Świat

Azyl i klincz

Ekwador udzielił azylu Assange'owi

Julian Assange dostał azyl w Ekwadorze i zapowiada, że wyjdzie z jego londyńskiej ambasady. W sobotę, na krótką konferencję prasową.

Przed ambasadą zgromadził się tłum ciekawskich gapiów, dziennikarzy i obrońców założyciela demaskatorskiego portalu „Wikileaks”. Obwiniany o gwałt Australijczyk od kilkudziesięciu dni chroni się w placówce, tymczasem brytyjska policja zapowiada, że zrobi wszystko, by go aresztować i wysłać do Szwecji, gdzie miał się dopuścić przestępstw, więc powinien stanąć przed obliczem sędziego. Zdeterminowane jest także brytyjskie MSZ, jego szef oświadczył, że Wielka Brytania ekwadorski azyl ma za nic, bo to instrumentalne posługiwanie się instytucją, która ma chronić prześladowanych, a nie domniemanych gwałcicieli. Nie wyklucza się nawet wejścia do ambasady siłą i wbrew jej personelowi.

Od strony technicznej sforsowanie drzwi nie będzie żadnym problemem, bo to zwykły londyński szeregowiec zamieniony na biuro, tyle że oprócz biurek, telefonów i komputerów, wyposażone także w immunitet eksterytorialności. Usunąć tę najpoważniejszą barierę ma rząd brytyjski, który twierdzi, że może po prostu odwiesić immunitet placówki i to bez oglądania się na konwencję wiedeńską o stosunkach dyplomatycznych regulującą m.in. wielowiekową i wyjątkowo silną tradycję eksterytorialności biur czy domów dyplomatów. Brytyjczycy – sami z pietyzmem pielęgnujący własne, także wielusetletnie tradycje – powołują się tu na przepisy pozwalające immunitet wygasić w sytuacji, kiedy przedstawicielstwo służy do innych celów niż dyplomacja i czynności konsularne, a w tym przypadku dyplomaci chronią ściganego. Jednak zapał do ewentualnego pojmania Assange’a na terenie placówki studzi między innymi obawa, że powstałby precedens, który bezpośrednio narazi na niebezpieczeństwo przede wszystkim placówki brytyjskie, a te już są co jakiś czas atakowane albo wręcz plądrowane, jak jesienią zeszłego roku w Teheranie.

Reklama