Dla większości obywateli protesty przeciwko Putinowi są raczej mało zrozumiałe. Rosyjska historia zna jednak instytucję „kozła ofiarnego”. Na początku XX w. za całe zło odpowiadał car, potem Lew Trocki, następnie Stalin. Po 1991 r. – los taki przypadł w udziale Gorbaczowowi. Teraz za całe zło i niewątpliwie naganne postępowanie z radykalnie feministyczną grupą punkową „Pussy Riot” odpowiada Władimir Putin.
Aby jednak zrozumieć prawdziwe tło wydarzeń w Rosji, trzeba przede wszystkim wyjaśnić kilka nieporozumień czyhających na zagranicznego obserwatora.
Relacje zamieszczane w większości mediów zagranicznych i wielu rosyjskich nie tylko nie rozwiewają wątpliwości, ale jeszcze dolewają oliwy do ognia w konflikcie, który po raz kolejny głęboko dzieli rosyjskie społeczeństwo. Proces, który antagonizuje naród, staje się farsą. Obie strony coraz bardziej pogrążają się – pod patronatem sędzi Mariny Syrowej – w skandalu przypominającym średniowieczne praktyki sądownicze. W zaistniałych okolicznościach wszystkim stronom można zarzucić, że podżegają do sporu ideologicznego i traktują proces instrumentalnie. W jego interpretacji pomija się wiele niezwykle ważnych aspektów.
Może warto zacząć od naszkicowania bardziej realistycznego obrazu wydarzeń w Soborze Chrystusa Zbawiciela przy Placu Czerwonym. Prawie każdy zna mniej więcej przebieg zdarzeń. Ale ze świecą szukać kogoś, kto wie, co dokładnie zaśpiewał punkowy zespół „Pussy Riot” i na czym – w związku z tym – polega prowokacyjny charakter tekstu.
Zagraniczny czytelnik sądzi może, że zna treść piosenki. Ale także ci, którzy mieli okazję przeczytać tłumaczenie dostępne na stronie internetowej zespołu (lub gdzie indziej), poznali tylko część prawdy.