W pochmurne przedpołudnie dwaj nieprzeciętnie barczyści mężczyźni stoją przed furtką pewnego domu jednorodzinnego. Sammy, rodem z Bośni, ma jasne włosy i opaloną twarz. Drugi, zwany Machete, to 43-letni Turek – worki pod oczami, kędzierzawa czupryna, zaczesana do tyłu i wygładzona żelem. Obaj mają czarne bluzy, czarne sztruksowe spodnie, wysokie czarne buty. Sammy dzwoni. Raz, drugi raz. Nic. Wtedy Machete, który stoi za nim z założonymi rękami, widzi, że w sąsiednim domu ktoś porusza firanką. – Sammy! – syczy. Mężczyzna rusza. Kiedy również drzwi domu obok pozostają zamknięte mimo kilkakrotnego naciskania dzwonka, maszeruje do uchylonego okna. – Proszę się nie bać! – woła przez szparę. – Chcemy tylko porozmawiać o państwa sąsiadach.
Chwilę później drzwi otwiera zdenerwowana starsza kobieta. Sammy uśmiecha się życzliwie i wymienia nazwisko sąsiada. Kobieta kiwa głową. W tym momencie Sammy kładzie rękę na jej klamce. – No ładnie – mówi. Jej spojrzenie wędruje od grubych palców poprzez szeroką klatkę piersiową aż do ciemnych kresek tatuażu, którego końce wyłaniają się spod kołnierza bluzy. Potem kobieta zaczyna mówić. O długach sąsiada. O tym, że wszyscy w sąsiedztwie wiedzą, że na tego typa trzeba uważać. I o wielkim ciemnym samochodzie, jakim jeździ. Może zauważyła, jakiej marki jest auto? – pyta Sammy. – Audi – odpowiada kobieta, już pewniejszym głosem. – Chyba A6. – Dziękuję – mówi Bośniak, puszczając klamkę. – Bardzo nam pani pomogła.
Nadejdzie dzień zapłaty
W samym środku Niemiec w biały dzień do drzwi dzwonią mężczyźni, którzy wyglądają jak postacie z filmu Quentina Tarantino. Zajmują się windykacją długów. Firma Sammy’ego i Machete nazywa się Moskau Inkasso. To nie żart. Dowcipem nie jest też ich hasło reklamowe: „Twój dłużnik nie musi znać rosyjskiego. I bez tego zaraz nas zrozumie”.
Obaj zgodzili się, żeby przez jeden dzień towarzyszyć im przy pracy. Opowiadają o swoim sposobie działania (Jeszcze się mieści w granicach legalności) i tłumaczą, dlaczego taka firma może funkcjonować w takim kraju jak Niemcy. – Ludzie nie umieją już gospodarować swoimi pieniędzmi – mówi Sammy. – Nie rozumieją, że pożyczone sumy trzeba będzie z czasem zwrócić. W przypadku, z jakim właśnie mamy do czynienia, poszukiwany dłużnik naciągnął wierzyciela na 175 tys. euro. Wierzyciel wynajął firmę windykacyjną. Przy takiej kwocie opłaci się wykonać kilka wizyt domowych.
Spotykamy się rankiem w ciemnawym barku hotelowym przy hanowerskim lotnisku. – Ja też czytam gazety – mówi Sammy, który windykacją zajmuje się od 10 lat. – Świat zwariował. Ale wierz mi, u nas zawsze nadchodzi dzień zapłaty. Dzień zapłaty. Czy to nie brzmi staroświecko? Przecież pieniądze, kiedyś oznaka zaufania, w permanentnym globalnym kryzysie stały się czymś tak ulotnym, że laik postrzega je dziś jako coś w rodzaju bańki mydlanej z wypisanymi na niej liczbami – skoro jedna pęka, natychmiast pojawia się następna, jeszcze większa i jeszcze bardziej kolorowa. Jakiś duży bank się spłukał? Państwo mu pomoże. Państwo się spłukało? Niemcy mu pomogą. Długi, można by sądzić, stały się bytem wirtualnym. Nikt za to nie odpowiada. Nie wyznaczono dnia zapłaty.
U Sammy’ego jest inaczej. – Długi to liczby – powiada. – Monity to tylko papier. A osiłek pod drzwiami to osiłek pod drzwiami. Oto motto jego firmy, która działa na całym świecie, zwłaszcza w Niemczech, Hiszpanii, Turcji, Europie Wschodniej i Rosji. Stałych pracowników jest 60, 30 działa w terenie, do tego dochodzi siatka pomocników i informatorów. –Dopadniemy każdego – mówi Sammy. Machete kiwa głową.
Silna konkurencja
Moskau Inkasso uchodzi za najczarniejszą owcę ze wszystkich firm windykacyjnych, wśród których czarnych owiec nie brak . Sama ta nazwa jest używana w branży jako synonim brutalnego sposobu bycia. Firma ma na koncie zatrzymania i procesy – między innymi za to, że panowie w czerni nie są zarejestrowani w Niemieckiej Akademii Inkasa, czyli nie mają w RFN licencji na działalność. Sammy się śmieje, gdy zagadnąć go o złą opinię. – O tak, wszyscy mają nam cholernie za złe. A to dlatego, że zawsze posuwamy się dokładnie tak daleko, jak pozwala prawo. Machete potwierdzająco kiwa głową.
A konkurencja rzeczywiście ma za złe. – Nie chcemy i nie możemy pozwolić, żeby wrzucano nas z nimi do jednego worka – twierdzi Kay Uwe Berg, prawnik reprezentujący Federalny Związek Niemieckich Firm Windykacyjnych (BDIU). Według niego w Niemczech windykacją długów zajmuje się 560 firm. Berg uważa za niedopuszczalne, żeby dłużnicy – prawdziwi czy domniemani – byli poddawani presji, jaką wywiera sam wygląd windykatorów.
To, czym zajmuje się poważna część jego branży, Berg nazywa „administrowaniem roszczeniami” – brzmi to bardziej uspokajająco. Jego związek oferuje również pomoc dłużnikom nękanym przez podejrzanych egzekutorów. – Mogą się do nas zgłosić, my już się tym zajmiemy. Nie z dobroci serca. – Takie firmy jak Moskau Inkasso szkodzą naszej opinii i naszemu biznesowi. A więc to jest biznes.
Co dziesiąty dorosły mieszkaniec Niemiec ma – według BDIU – „długotrwałe problemy z wywiązywaniem się z płatności”. Coraz gorzej gospodarują pieniędzmi nastolatki. Dorośli są zadłużeni przede wszystkim w bankach i firmach wysyłkowych bądź zalegają z czynszem, młodzi – jak można by się spodziewać – mają długi w sklepach internetowych, firmach telekomunikacyjnych i u dostawców usług internetowych. Jak więc przeszkodzić Moskau Inkasso w wyrwaniu co lepszych kęsków z tego wielkiego tortu? Berg w odpowiedzi wskazuje na niemieckie sądy. Tylko one mogłyby tu interweniować. Tyle że „niestety kompletnie zawiodły jako organ kontrolny”.
Nie wiadomo zresztą, czy Moskau Inkasso podlega jeszcze ich kontroli. Siedzibą firmy, jak twierdzi Sammy, wcale nie są już Niemcy. Wcześniej – owszem, były. Wówczas o wszystkim decydował pewien spec od reklamy w Celle, w Dolnej Saksonii. Energiczny facet z wąsikiem, nazwiskiem Werner Hoyer. Ten były radny z CDU, producent ulotek reklamowych, jest zresztą pomysłodawcą nazwy Moskau Inkasso. Przez całe lata zabiegał, by zapewnić firmie rozgłos. Wydawał na przykład ogromne kalendarze ścienne, na których on sam i jego windykatorzy pozowali do zdjęć w saunie razem z panienkami z dużymi biustami – wszystko po to, by zademonstrować, że Moskau Inkasso tropi pieniądze naprawdę wszędzie.
Prosto z Mostaru
Hoyer odszedł już jednak z firmy – przynajmniej oficjalnie. Sąd zabronił mu występowania w Niemczech w roli egzekutora długów. Pytany, odpowiada przez telefon, że co najwyżej służy swej dawnej firmie poradą „od czasu do czasu”. Czy to prawda, trudno sprawdzić. Sammy zapewnia, że Hoyer w firmie nie ma już nic do powiedzenia. On sam jakoby odkupił od Niemca markę Moskau Inkasso w 2008 r. podczas spotkania we włoskiej restauracji w Hanowerze. Oficjalnie siedzibą firmy jest już od trzech lat jego rodzinne miasto w Bośni – Mostar. Tam pracuje już dziś dla firmy 13 jego kuzynów.
– W Niemczech od strony prawnej wszystko jest OK – zapewnia Sammy. Gdy uda się kogoś „przekonać”, by podpisał się pod planem wypełnienia zobowiązań, pieniądze zostaną przelane na konta niemieckich kancelarii adwokackich, uprawnionych do egzekucji długów. Stamtąd część kwoty trafia do wierzyciela, a część idzie na konto w Bośni. – Wszystko załatwia się rzetelnie – mówi Sammy, który jednak nie ma ochoty wchodzić w szczegóły odnośnie do wielkości obrotów i zysków. Jedyna liczba, jaką gotów jest zdradzić, to liczba wierzycieli w jego kartotece: 13 tysięcy. – I wciąż ich przybywa.
Berg przyznaje, że wobec tak oryginalnej konstrukcji prawnej ma związane ręce. Niemieccy sędziowie mają wprawie prawo nadzorować zagraniczne firmy windykacyjne, „ale nic nie robią”. – Jeśli Sammy i Machete, miło uśmiechnięci, wesoło nas pozdrawiają ze słynnego mostu w Mostarze i ogólnie biorąc, gwiżdżą na to, co im w Niemczech wolno, a czego nie – to niestety bezzębny niemiecki nadzór w niczym im nie przeszkodzi.
O tym, że taka ocena sytuacji nie jest daleka od prawdy, może świadczyć dalszy przebieg naszego tournée po przedmieściach Hanoweru. Gdy Sammy i Machete dowiedzieli się już coś niecoś od sąsiadki o samochodzie dłużnika i o jego reputacji w okolicy, Bośniak ponownie naciska dzwonek w jego domu. Tym razem coś słychać ze środka. Kroki – najpierw na piętrze, potem na schodach. Machete robi skok do przodu i zajmuje pozycję tuż przy Sammym. Obaj nabierają głęboko powietrza. Dwa razy po sto kilogramów stoi w pełnej gotowości, obojętne na to, co czeka za drzwiami. Potem drzwi się otwierają, a za nimi nie ma nic.
Dopiero za drugim spojrzeniem można dostrzec kobietę wzrostu może 150 cm, o rozczochranych krótkich włosach i zaspanych oczach, która spogląda w górę na niespodziewanych gości. – Najważniejszy jest efekt zaskoczenia – powie później Sammy. Zanim jeszcze kobieta uświadomiła sobie, co się dzieje, Bośniak postąpił już krok do przodu. Teraz stoi niemal w jej przedsionku. Parę centymetrów więcej – i byłoby to zakłócenie miru domowego. Parę centymetrów mniej – i mogłaby zatrzasnąć mu drzwi przed nosem.
– Potrzebujemy pani pomocy – mówi Sammy, tym razem bez uśmiechu. Chociaż kobieta stoi tuż obok, Bośniak mówi tak głośno, że może go słyszeć nawet sąsiadka w drugim domu przez uchylone okno. Robi tak po to – jak wyjaśni później – by obudzić poczucie wstydu: Nikt nie lubi rozmawiać z obcymi o swoich problemach. Człowiek zmuszony do takich publicznych rozmów szybciej wyjawia wszystko. I rzeczywiście, po sekundzie przerażenia kobieta zaczyna mówić. Poszukiwany mężczyzna to jej lokator. Nie ma pojęcia, gdzie się podziewa, ale może wiedziałby jej szwagier.
– Gdzie jest? – krzyczy Sammy.
– W drodze... – jąka się kobieta.
– Zadzwonić! – rozkazuje Sammy.
Kobieta wygrzebuje komórkę z kieszeni spodni i wybiera numer. Dziesięć minut później na podjazd wjeżdża samochód. Zanim jeszcze szwagier wysiadł, Bośniak już stoi przy drzwiach od strony kierowcy. – No, rychło w czas! – woła, znów tak głośno, że pół ulicy może go słyszeć. Szwagier – wątły facecik z cerą palacza i wystrzępionymi wąsami – natychmiast jest gotów do współpracy.
Sammy i Machete poznali się w świecie ochroniarzy klubów. – To środowisko świetnie przygotowuje do zawodu windykatora – tłumaczy Bośniak. – Człowiek uczy się zachowywać spokój. W Niemczech jemu samemu i jego kolegom do osiągnięcia celu wystarcza na ogół „psychologia i fakty”. Także w przypadku prawdziwych kryminalistów. Na przykład przedsiębiorcy budowlani, którzy rzekomo są bankrutami, wciąż mieszkają w wypasionych willach, a cały majątek po prostu przepisali na żony.
Narzędzia: buldog i broń
– Naprawdę niebezpieczna jest ta praca tylko za granicą – tłumaczy Sammy. – Zwłaszcza na Bałkanach albo w dawnym bloku wschodnim. Tam w wielu akcjach trzeba mieć psa i broń. Pokazuje w komórce zdjęcie swego bośniackiego samochodu służbowego: to audi z przyciemnionymi szybami i czterema rurami wydechowymi. Na fotelu obok kierowcy siedzi buldog, przy psie leży broń. – To środki samoobrony. Dwa razy już go postrzelono, pokazuje prawe ramię i prawą nogę.
Obaj muszą myśleć nie tylko o sobie. Bośniak jest rozwiedziony, ma sześcioletnią córkę. Turek jest żonaty, córeczka ma dopiero dwa lata. Jak to się daje pogodzić – życie rodzinne i praca międzynarodowego egzekutora długów? Sammy szczerzy zęby w uśmieszku. – Pomówmy o czymś innym. Wiesz, z kim najbardziej lubię mieć do czynienia? Z ważnymi szychami! Bo mają wiele do stracenia. W kwietniu po RFN krążyła pogłoska, że pewna specjalistka PR z Berlina napuściła Moskau Inkasso na znanego i wpływowego organizatora przyjęć. Przedmiotem sporu była podobno kwota 40 tys. euro. – To piękna historia – mówi Sammy. – Napisz, że wybieramy się już do niego z pierwszą wizytą. Na pewno się ucieszy.
Osobie, która korzysta z usług takiej firmy jak Moskau Inkasso, od dawna już chodzi nie tylko o pieniądze – wyjaśnia Bośniak. Klienci z reguły mają za sobą długie, przykre korowody, wiele bezskutecznych listów i telefonów. Prowizja dla windykatorów wynosi zwyczajowo od 12,5 do 15 procent. Ale są i takie osoby, które same rezygnują z połowy należności: chodzi im przede wszystkim o to, by dłużnikowi popędzić kota. Jako przykład wymienia pewnego przedsiębiorcę, skazanego za różne gospodarcze przekręty, który jest mężem byłej dziennikarki telewizyjnej. – Wyobrażał sobie, że jest Bóg wie kim. Podczas wizyty w domu okazało się, że to „kompletna łajza”. – Bez tej żony, z której jest prawdziwa rakieta, w życiu by do niczego nie doszedł.
Następna akcja przeciw komuś z grona celebrytów jest zaplanowana na Majorce – zapowiada Bośniak. Dość znany aktor telewizyjny, który już parę razy wchodził w konflikt z prawem, nie zapłacił dentyście – należało się osiem tysięcy euro. Stomatolog podobno jest wściekły. A Sammy już wie, co powie na powitanie temu aktorowi na progu jego willi: Albo pan płaci za nowe zęby, albo zabieramy je z powrotem. I krzywi usta w uśmiechu: Ale lepiej napisz, że to tylko taki żart!