Zazwyczaj na początku pojawia się kałuża. Powiększająca się z każdą godziną, zalewająca chodnik, rozlewająca się szerokim strumieniem po ulicy, pociągająca za sobą błoto i śmiecie. Potem następuje kilka dni ciszy. W tropikalnym upale zalana ulica szybko zaczyna śmierdzieć zgnilizną, sąsiedzi z domów obok narzekają, pomstują na smród i brud i kiwają głowami, bo tak naprawdę dobrze wiedzą, o co chodzi. Po kilku dniach, zazwyczaj wczesnym rankiem, mieszkańców okolicy zaczyna budzić miarowe walenie kilofów i narastający terkot pneumatycznych młotów.
Tak się burzy zabytki w egipskiej Aleksandrii.
Ta kałuża to woda tryskająca z uszkodzonych instalacji. Plan jest prawie zawsze taki sam: w nocy do opuszczonej kamienicy, willi, starego pałacyku po cichu wchodzi ekipa, która uszkadza rury z wodą. Budynek zaczyna tonąć w strumieniach. To jest pretekst dla dewelopera, aby jak najszybciej rozpocząć rozbiórkę domu, no bo przecież zagraża bezpieczeństwu. Nikt nie pyta o papiery, pozwolenia, nikt się takimi drobiazgami nie przejmuje. W porewolucyjnym Egipcie władze mają dużo ważniejszych spraw na głowie. Tak twierdzą.
Po dwóch–trzech dniach całodobowej ręcznej rozbiórki przyjeżdża koparka, spychacz, kilka ciężarówek po gruz i po zabytkowej, często ponadstuletniej willi czy kamienicy zostaje tylko dół.
Przepisów brak
Rewolucja egipska spowodowała mocne rozluźnienie prawa. Upadł reżim, który żelazną, brutalną ręką trzymał w karnym posłuchu społeczeństwo. Wszechmocna policja zniknęła z ulic egipskich miast i ze świadomości Egipcjan. Ludzie się cieszą, mają nareszcie zasłużenie i krwawo wywalczoną wolność.