Role już dawno wyznaczono, w parlamencie znajdą się ci, co należy. Wybory do białoruskiej Izby Reprezentantów potrwają pięć dni, w przedterminowym głosowaniu uczestniczą przede wszystkim pracownicy państwowych zakładów i urzędnicy. Urny stoją w lokalach wyborczych i komisja może z kartami do głosowania zrobić, co się żywnie władzy podoba. Na Białoruś jedzie wprawdzie grupa obserwatorów OBWE, ale przedstawiciele opozycji nie wierzą, by ich nadzór czy protesty mogły cokolwiek zmienić.
– Bo co można u nas nadzorować? Chyba liczbę milicjantów lub sprawność handlowców, którzy sprzedają w lokalach wyborczych piwo, kawę i słodycze – ironizuje Anatolij Lebiedźka, lider Zjednoczonej Partii Obywatelskiej, i podpowiada obserwatorom, by raczej spotkali się z więźniami politycznymi, w tym z Mikołą Statkiewiczem, kandydatem na prezydenta w wyborach w 2010 r.
Białoruska Centralna Komisja Wyborcza odrzuciła 99 proc. mężów zaufania zgłoszonych przez opozycję. W całym kraju w liczeniu głosów weźmie udział raptem 61 przedstawicieli obozu demokratycznego, zresztą głównie w Mińsku. Szefowa CKW Lidzija Jarmoszyna ogłosiła też, że ani Statkiewicz, ani Aleś Michalewicz – kolejny były kandydat na prezydenta – nie będą mogli wystartować. Statkiewicz jako więzień kolonii karnej, gdzie odbywa wyrok sześciu lat za organizację masowych zamieszek, a Michalewicz dlatego, że na wniosek Białorusi jest poszukiwany listem gończym i mieszka w Czechach, gdzie dostał azyl polityczny. Samo wystąpienie o zgodę na rejestrację ich kandydatur Jarmoszyna uznała za prowokację opozycji. Niejedyną.
Również pikiety Zjednoczonej Partii Obywatelskiej pod hasłem „Uczciwe wybory bez Łukaszenki” są według niej prowokacją, bo hasło to jest „wyrazem osobistego i nieprzyjaznego nastawienia do białoruskiego prezydenta”.