Przypomina wielką biedronkę. Albo wysoki na 40 m kurhan ze szkła i stali. Kopulasty budynek nowego parlamentu według projektu hiszpańskich architektów pasuje bardziej do Dubaju niż 200-tysięcznego, nieco zapyziałego Kutaisi, ale ma ilustrować osiągnięcia współczesnej Gruzji. Szklane ściany to przejrzystość, walka z korupcją i nowoczesność. Lokalizacja, w miejscu pomnika sławiącego gruzińsko-radzieckie braterstwo broni, w byłej stolicy i drugim mieście kraju, w antycznej Ai, skąd Argonauci zabrali Złote Runo, symbolizuje prozachodnie aspiracje kraju. Kutaisi leży bliżej Europy niż Tbilisi, mniej więcej w pół drogi do największego gruzińskiego portu Batumi. Wreszcie sama przeprowadzka podkreśla wagę ostatnich zmian w konstytucji – po wyborach parlamentarnych 1 października Gruzja przestanie być bowiem republiką prezydencką, a stanie się parlamentarną.
Autor pomysłu Micheil Saakaszwili jest zachwycony, tymczasem opozycja alarmuje, że to tylko wybieg prezydenta, by utrzymać się u władzy. Majstrował przy konstytucji, bo chce powtórzyć manewr Władimira Putina i przeskoczyć na fotel premiera z kanclerskimi uprawnieniami. Ma też swojego Dmitrija Miedwiediewa – wieloletniego szefa MSW i służb specjalnych, którego tego lata zrobił przejściowo szefem rządu. Saakaszwili ukradł rewolucję róż sprzed ośmiu lat, uśpił czujność Ameryki i Unii Europejskiej, za ich fundusze zbudował w kraju opresyjny system władzy. Nie dopuści, by najważniejsze wybory w historii Gruzji, kiedy pierwszy raz może dojść do pokojowej zmiany władzy, zachwiały jego pozycją. Nie cofnie się nawet przed rozpętaniem wojny domowej i powtórzeniem masakr, jak to robi dziś reżim w Syrii – twierdzi opozycja.