"Jętki" to pięknie ilustrowany kolorowymi grafikami autora, zbiór melancholijnych wierszy starego człowieka, który wie, że ma już niewiele czasu, czuje szybkie starzenie się w kościach, śledzi swe obumierające ciało, rozmawia z umarłymi, wraca do wrażeń, obrazów i zapachów z dzieciństwa, zarazem wciąż jest wrażliwy na otaczającą go przyrodę, zagrożoną przez człowieka, a zarazem dziko odporną na jego ingerencję. To, co ze spraw publicznych dociera do - mimo całego tetryczenia - wciąż żywotnego starca, budzi w nim melancholię i obrzydzenie. Czyta prasę, ogląda telewizję, rozmawia z coraz szczuplejszym gronem przyjaciół. Aby się nie rozpraszać, nie ma telefonu komórkowego i nie używa internetu. Niemniej wciąż jest daleki od tego, by machnąć ręką na medialne targowisko próżności i zamknąć się w kokonie własnych wspomnień i szwankującego ciała. Wciąż jeszcze go ponosi, wciąż daje głos, wyrzuca z siebie, co go drażni i uraża.
Z tych wierszy - niektóre poruszają, inne wzruszają - łatwo wyczytać rozgoryczenie starego pisarza i poety, który już nie ma siły odparowywać medialnych ataków, choć wciąż ma temperament politycznego zagończyka, taki był w wieku trzydziestu paru lat, gdy przemierzał Republikę Federalną w kampanii na rzecz Willy Brandta i uznania granicy na Odrze i Nysie, i taki jest w roku 2012, gdy interweniował "okazjonalnymi wierszami" w sprawie izraelskiej bomby atomowej, niemieckiej hipokryzji w handlu bronią, czy pogardliwych ataków na Greków jako rzekomych sprawców kryzysu euro.
W "Jętkach jednodniówkach" jest zarówno bardzo piękny wiersz w obronie Greków, którzy dziś są poniżani, choć cała Europa jest ich duchowym dłużnikiem, jak i osławiony wiersz "Co musi być powiedziane", który na początku roku wywołał falę jadowitych oskarżeń Grassa o antysemityzm, który pisarz jakoby wchłonął, gdy był gorliwym członkiem Hitler-Jugend i służył w Waffen-SS, potem otorbił w sobie demokratycznymi gestami, by na starość puścić hamulce i oskarżyć Izrael, a nie Iran, o igranie z bombą atomową.