Metki „made in Israel” są zarówno na produktach, które powstały w Izraelu, jak i na tych, które wyprodukowano na terenie zamkniętych osiedli żydowskich znajdujących się na Zachodnim Brzegu. Duński minister spraw zagranicznych Villy Sovndal uważa jednak, że jest to nieuczciwe i wprowadza konsumentów w błąd. Dlatego w porozumieniu z ministrami spraw zagranicznych Francji i Anglii postanowił zorganizować 23 października w Brukseli konferencję unijnych dyplomatów oraz przedstawicieli organizacji pozarządowych. Podczas spotkania najpewniej zostanie uchwalony obowiązek wyraźnego oznaczania produktów wytwarzanych poza międzynarodowo uznawanymi granicami Izraela.
Duńska inicjatywa budzi poważne zaniepokojenie w Jerozolimie. Nie tylko ze względu na jej polityczny wydźwięk, ale przede wszystkim z przyczyn formalnoprawnych. Umowa zawarta między UE a państwami basenu Morza Śródziemnego przewiduje zniesienie opłat celnych w handlu między sygnatariuszami porozumienia. Nie dotyczy to jednak terenów okupowanych. Niektórzy producenci izraelscy, posiadający wytwórnie w zamkniętych osiedlach na Zachodnim Brzegu, omijali ten zakaz wystawiając faktury z fikcyjnych biur w Tel Awiwie. Jednak niemieckie władze celne wykryły i zakwestionowały ten proceder. Podobnie Trybunał Sprawiedliwości Wspólnot Europejskich uznał go za sprzeczny z umową. Jednak przez ostatnie dwa lata unijne władze często przymykały oko na orzeczenie Trybunału. Inicjatywa ministra Sovndala przypuszczalnie spowoduje wprowadzenie nowych przepisów, ale będzie miało to też swoją gorszą stronę. Dramatycznie uderzy w izraelską gospodarkę na Zachodnim Brzegu – a pośrednio także w dziesiątki tysięcy Palestyńczyków zatrudnionych tam w żydowskich przedsiębiorstwach.