Sumienie i jednostka” – taki tytuł nosi praca doktorska z teologii napisana 32 lata temu przez Annette Schavan, minister edukacji i nauki w rządzie Angeli Merkel. Schavan, prywatnie bliska przyjaciółka pani kanclerz, od połowy października broni się przed zarzutami, że zamaskowała albo niedostatecznie oznaczyła cytaty z cudzych prac na 60 stronach własnego doktoratu. Taki werdykt przyniosło dochodzenie uniwersytetu w Düsseldorfie, który zbadał jej pracę po tym, jak anonimowy łowca plagiatów opublikował w Internecie raport wskazujący podejrzane miejsca.
Sprawa Schavan to już piąty skandal plagiatorski w niemieckiej polityce. Najgłośniejszy przypadek to oczywiście b. minister obrony Karl-Theodor zu Guttenberg, którego cały doktorat okazał się jednym wielkim kolażem z cudzych prac. Schavan przyłożyła rękę do jego dymisji w ubiegłym roku, potępiając go w imieniu środowiska naukowego. Teraz sama walczy, by nie pójść w ślady zu Guttenberga – twierdzi, że jest niewinna, oskarża uczelnię o nagonkę i przez prawników zakazała publikacji wyników dochodzenia bez swojej zgody. Dokument mimo to wyciekł do mediów.
Merkel stoi murem za swoją przyjaciółką, bowiem wina Schavan nie jest tak jednoznaczna jak w przypadku zu Guttenberga. Mimo to, jeśli zarzuty choć w części się potwierdzą, minister będzie musiała odejść. W tym tygodniu mandat eurodeputowanej złożyła inna ofiara łowców plagiatów, polityk FDP Silvana Koch-Mehrin. Podobnie jak zu Guttenberg straciła tytuł doktorski, choć do dziś procesuje się z uczelnią o tę decyzję. Dla 57-letniej Schavan ewentualna degradacja byłaby podwójnym upokorzeniem – oprócz tytułu straci honorową profesurę na Wolnym Uniwersytecie w Berlinie. Jaki z tego wniosek? W niemieckiej polityce lepiej nie mieć doktoratu.