Gdy w maju Komisja Europejska ogłosiła pomysł unii bankowej, wielu krytyków Europy przysiadło z wrażenia. Strefa euro nie zdobyła się na wspólny budżet, ale nagle postanowiła zafundować sobie wspólny system finansowy – ponadnarodowe gwarancje depozytów, jeden mechanizm likwidacji upadłych banków, wreszcie wspólny nadzór nad instytucjami finansowymi. Powodem tej mobilizacji był strach przed upadkiem hiszpańskich banków i powtórką przypadku Lehman Brothers w Europie. Wielka wizja przetrwała niespełna miesiąc – już w czerwcu przywódcy okroili ambitny plan do samego tylko nadzoru. Na ostatnim szczycie nawet ten ogryzek włożyli do zamrażarki, choć nadal twierdzą, że w pocie czoła budują unię bankową.
Euronadzór miał ruszyć 1 stycznia, ale do tego czasu powstaną jedynie ramy prawne. Sama instytucja, umocowana w Europejskim Banku Centralnym (EBC), zacznie działać dopiero za rok, co oznacza, że minie się ze swoim przeznaczeniem. Cel unii bankowej był bowiem taki, by umożliwić dokapitalizowanie hiszpańskich banków wprost z funduszu ratunkowego ESM, bez obciążania budżetu Hiszpanii. Niemcy na to przystali, ale postawili warunek: musi powstać euronadzór. Teraz, gdy ten zaczął się materializować, Angela Merkel wymusiła odroczenie pomysłu. Na rok przed wyborami kanclerz Niemiec nie chce denerwować rodaków pomocą dla hiszpańskich banków i jednoczesnym poddaniem niemieckich oszczędności pod europejski nadzór.
Politycy przestali się spieszyć, bo znikł bat rynków finansowych. Od kiedy EBC zadeklarował gotowość skupowania dowolnych ilości obligacji państw strefy euro, ich oprocentowanie systematycznie spada. Prezydent Francji ogłosił nawet koniec najgorszej fazy kryzysu finansowego.
Ale kryzys polityczny w Europie dopiero się zaczyna. W ubiegły piątek David Cameron otwarcie zagroził wetem budżetu Unii na lata 2014–20, jeśli wydatki nie zostaną zamrożone. Merkel odpowiada, że odwoła listopadowy szczyt, jeśli Wielka Brytania zamierza go zerwać. Unijny budżet to sprawa nie tak pilna jak euronadzór, ale jego zamrożenie będzie miało poważniejsze konsekwencje. Tutaj ważą się losy realnej Unii Europejskiej, a nie wirtualnej unii bankowej.