Przypadek zetknął mnie z gen. Petraeusem. Dwa lata temu przejeżdżał przez Warszawę. Zgodził się na długi wywiad. Był wówczas szefem Central Command USA, czyli dowództwa środkowej części globu, odpowiadał za amerykańskie operacje w 20 krajach – od Pakistanu na wschodzie po Egipt na zachodzie i od Jemenu na południu po Kazachstan na północy. – Mam też na głowie piratów na Oceanie Indyjskim – przypomniał. Widocznie ta skala dowodzenia sprawiała, że jego amerykańskie otoczenie traktowało go niczym monarchę. Towarzyszyła mu, poza świtą, jeszcze aura stratega, który nie tylko radził sobie w Iraku, ale przełamał porażki w wojnie w Afganistanie. Absolwent West Point – żołnierz, ale też posiadacz doktoratu ze stosunków międzynarodowych z Uniwersytetu Princeton oraz stypendium w Georgetown – naprawdę intelektualista. Autor podręcznika o nowej taktyce walki z partyzantką. I co mogło być dalej? Być może przyszły prezydent? Na pewno byłby lepszy od Mitta Romneya. W każdym razie miał etykietkę najsławniejszego w Ameryce generała od czasów Eisenhowera. Nic dziwnego, że Barack Obama powierzył mu Centralną Agencję Wywiadowczą, tajne służby w czasach, kiedy trzeba było znaleźć i zabić ibn Ladena. Głosowanie w Senacie było jednomyślne – 94:0.
Patrzy na rozmówcę z intensywną uwagą, ale i sympatią, widać, jak łatwo mu zjednać ludzi. (– Doskonale funkcjonujący system selekcji na ścieżce awansu – skomentował moje wrażenia szef naszego Biura Bezpieczeństwa Narodowego, gen. Stanisław Koziej). Na zakończenie wywiadu Petraeus dyskretnie wręczył mi pamiątkę – metalową złotawą tarczę ze swym podpisem, mieczem i wieńcem oraz mottem: „Do doskonałości”.