Pewnego pięknego dnia po prostu wyszli z siebie. W przypadku Setha Williamsa, prokuratora z Filadelfii, nastąpiło to, gdy jakiś facet wsiadł w godzinach szczytu do metra z kałasznikowem i jeszcze jedną sztuką broni w torbie, mając przy sobie zapas 40 naboi. – Nie ma żadnego powodu, aby taki facet posiadał taką spluwę!
Z kolei Rick Gray, burmistrz miasta Lancaster, postanowił przejść do czynu po nieprzespanej nocy: nie mógł zmrużyć oka, gdy dziewięcioletnia dziewczynka zginęła od zabłąkanej kuli. 9 czerwca br. doprowadził do wydania w tym mieście w Pensylwanii zarządzenia zobowiązującego każdego, kto zgubił broń albo komu ją ukradziono, do zgłoszenia tego faktu na policji w ciągu 72 godzin. Podziałało to jak czerwona płachta na byka na National Rifle Association (Krajowe Stowarzyszenie Strzeleckie – NRA), ale Gray nie pierwszy raz ma na pieńku z tym lobby. – Oni finansowali kampanię mojego przeciwnika, sprzedawcy broni. Przeforsowują absurdalne przepisy tylko po to, aby mobilizować swój elektorat. Ja zaś muszę chodzić na pogrzeby. Widzę skutek ich przepisów – mówi burmistrz.
Strach i paranoja
Czy NRA jest niezwyciężone? Można tak sądzić, widząc zrezygnowaną postawę klasy politycznej i amerykańskich mediów w obliczu krwawych wydarzeń minionego lata: od masakry w kinie w Kolorado (12 zabitych, 58 rannych) przez porachunki pod Empire State Building (2 trupy, 9 rannych) po rzeź w sikhijskiej świątyni w Wisconsin (7 ofiar śmiertelnych, 3 kolejne z obrażeniami). Klasa polityczna, podzielona w kwestii kroków, jakie należy podjąć, okazała na koniec wspaniałą jednomyślność, nie robiąc nic.
Pełna wersja artykułu dostępna w 48 numerze "Forum".