Nacjonalistyczna centroprawicowa CIU wygrała wybory w Katalonii. Na czele regionalnego rządu stanie więc przywódca tej partii Artur Mas i, tak jak zapowiadał w czasie kampanii, w ciągu najbliższych czterech lat zapewne przeprowadzi referendum w sprawie niepodległości regionu. Zgodnie z planem Masa Katalonia w 2020 r. miałaby już być niezależna od Madrytu. Jako samodzielne państwo ma radzić sobie znacznie lepiej niż pogrążona od kilku lat w kryzysie Hiszpania. A dzięki odseparowaniu i dobrze zarządzanemu budżetowi recesja przestanie zaglądać Katalończykom w oczy.
Liczący ponad 7,5 mln ludzi region już dziś ma sporą autonomię. Oprócz własnego języka ma swoje szkoły, szpitale, policję, więzienia i instytucje kulturalne. Jest też jednym z bogatszych w całej Hiszpanii, ale Katalończycy od dawna twierdzą, że rząd w Madrycie zabiera mu zbyt dużo podatków. Do wspólnego worka Barcelona co roku musi włożyć ok. 18 mld euro, co stanowi 9 proc. PKB kraju. To zbyt wiele – mówią Katalończycy i, tak jak Baskowie, chcą samodzielnie zbierać podatki. Magnesem dla niepodległości miała też być szybka integracja z Unią, ale po tym, jak Bruksela oświadczyła, że raczej nie powita z radością nowej ojczyzny, ten argument stracił na znaczeniu. Tym bardziej że dzisiaj, zgodnie z hiszpańską konstytucją, prawo do ogłoszenia legalnego referendum ma tylko Madryt. A ten wszelkimi sposobami próbuje pokrzyżować plany Masa. Problem tylko w tym, że nawet jeśli Madryt ogłosi, że rozwód jest nielegalny, to małżeństwo i tak będzie już fikcją.