Zaproszona pod ziemię
Jako siostra zmarłego górnika, Bea miała pierwszeństwo w zatrudnieniu; jej brat Julio zginął w kopalni 20 lat temu. Nabór prowadził związek zawodowy. Firma górnicza ogłosiła, że szuka chętnych, związkowcy wzięli więc listę z nazwiskami zmarłych górników i dzwonili po rodzinach, proponując etat. Osiem lat temu zadzwonili do Bei. – Nigdy wcześniej nie myślałam o pracy w kopalni – wspomina. – Miałam już 29 lat, ale ci ze związków obiecali, że bezterminowy kontrakt dostanę od ręki. Wszystkim się zajęli, zawieźli mnie nawet samochodem do komisji lekarskiej. Poszłam pod ziemię, jakbym wyszła z domu po mleko, bez żadnego przygotowania. Zrobili nam wykład o tym, co to jest kopalnia, jakich będziemy używać narzędzi, i od razu zaczął się okres próbny.
Oprócz badań lekarskich Bea musiała zapisać się do związku zawodowego i opłacić roczną składkę w wysokości 120 euro. W Hiszpanii związki zawodowe utrzymują się ze składek członkowskich i z dotacji rządowych, które zależą od liczby członków.
Dziś Bea obsługuje taśmociąg, który wywozi węgiel na powierzchnię. Pracuje na popołudniową zmianę, podobnie jak jej mąż Miquel. Zaczynają o godz. 15, kończą o 22. W tym czasie ich trzema synami opiekuje się Celia, mama Bei, która mieszka w sąsiedniej wsi.
Agroturystyka bez wypasu
Już w latach 90. mówiło się o zamykaniu kopalń, ale wśród górników nikt w to tak naprawdę nie wierzył. Za to teraz wszyscy w zagłębiach wiedzą, że węgiel to przeszłość. Kraj przystosowuje się do nowych źródeł energii, więc ludzie też muszą dostosować się do nowej sytuacji. Niektórzy ze znajomych Miquela odeszli sami, założyli winnice, inni zostali rzemieślnikami albo wyjechali do miast. Pozostałych rząd namawia do rozwijania turystyki, ale nie jest to jednak takie proste.