Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Wykopani

Hiszpania zamyka kopalnie

W Hiszpanii nie tylko górnictwo przeżywa kryzys. W ciągu ostatnich 4 lat emigracja zarobkowa wzrosła aż o 22 proc. W Hiszpanii nie tylko górnictwo przeżywa kryzys. W ciągu ostatnich 4 lat emigracja zarobkowa wzrosła aż o 22 proc. Hanna Jarząbek / Polityka
Asturia, hiszpańskie zagłębie węglowe, nie potrafi już konkurować z tańszym węglem z importu. Jak pogodzić się z końcem czegoś, co trwało od pokoleń?
Bea i jej mama Celia. La Invernal, zagłębie Caudal.Hanna Jarząbek/Polityka Bea i jej mama Celia. La Invernal, zagłębie Caudal.
Szyb San Nicolas, Ablana, zagłębie Caudal.Hanna Jarząbek/Polityka Szyb San Nicolas, Ablana, zagłębie Caudal.

Zaproszona pod ziemię

Jako siostra zmarłego górnika, Bea miała pierwszeństwo w zatrudnieniu; jej brat Julio zginął w kopalni 20 lat temu. Nabór prowadził związek zawodowy. Firma górnicza ogłosiła, że szuka chętnych, związkowcy wzięli więc listę z nazwiskami zmarłych górników i dzwonili po rodzinach, proponując etat. Osiem lat temu zadzwonili do Bei. – Nigdy wcześniej nie myślałam o pracy w kopalni – wspomina. – Miałam już 29 lat, ale ci ze związków obiecali, że bezterminowy kontrakt dostanę od ręki. Wszystkim się zajęli, zawieźli mnie nawet samochodem do komisji lekarskiej. Poszłam pod ziemię, jakbym wyszła z domu po mleko, bez żadnego przygotowania. Zrobili nam wykład o tym, co to jest kopalnia, jakich będziemy używać narzędzi, i od razu zaczął się okres próbny.

Oprócz badań lekarskich Bea musiała zapisać się do związku zawodowego i opłacić roczną składkę w wysokości 120 euro. W Hiszpanii związki zawodowe utrzymują się ze składek członkowskich i z dotacji rządowych, które zależą od liczby członków.

Dziś Bea obsługuje taśmociąg, który wywozi węgiel na powierzchnię. Pracuje na popołudniową zmianę, podobnie jak jej mąż Miquel. Zaczynają o godz. 15, kończą o 22. W tym czasie ich trzema synami opiekuje się Celia, mama Bei, która mieszka w sąsiedniej wsi.

Agroturystyka bez wypasu

Już w latach 90. mówiło się o zamykaniu kopalń, ale wśród górników nikt w to tak naprawdę nie wierzył. Za to teraz wszyscy w zagłębiach wiedzą, że węgiel to przeszłość. Kraj przystosowuje się do nowych źródeł energii, więc ludzie też muszą dostosować się do nowej sytuacji. Niektórzy ze znajomych Miquela odeszli sami, założyli winnice, inni zostali rzemieślnikami albo wyjechali do miast. Pozostałych rząd namawia do rozwijania turystyki, ale nie jest to jednak takie proste.

Po co ktoś miałby tu przyjechać? Daleko od plaży, daleko od lotniska, drogi złe, żadnych atrakcji – gorzko zastanawia się Miquel. – Góry? Nie ma oznaczonych szlaków, wszystkie ścieżki pozarastały. Mówią, że mamy stawiać na agroturystykę, podobno ludzie przyjadą oglądać niedźwiedzie w parkach narodowych. No i przyjeżdżają. Kilka osób na Boże Narodzenie, trochę w lecie. Ile rodzin może się z tego utrzymać?

Miquel nie zaprząta sobie więc głowy turystami. Razem z Beą zabrali się za hodowlę, dostali nawet dotację na zakup zwierząt. Dziś mają 11 koni, dwie krowy, owce i świnie. Jest jednak problem z wypasem, bo większość okolicy to tereny po kopalni odkrywkowej La Mozquita, wszędzie wokół przez lata wysypywano ziemię i kamienie, które przykrywały pokłady węgla. Teraz się to zalesia, zakłada sady albo uprawia kiwi, na to też dotacje daje rząd.

Sadzenie lasu wygląda na dobry pomysł, nie ma co krytykować, ale Miquelowi brakuje tu jakiejś równowagi. Z jednej strony rząd daje pieniądze na stada, z drugiej, gdziekolwiek spojrzeć, tam tabliczka „zakaz wypasu”. A grzywny za nielegalny wypas są bardzo dotkliwe, Miquel właśnie się o tym przekonał. Do dziś z Beą spłacają 10 tys. euro za to, że ich krowa zniszczyła płot państwowej kopalni, wdarła się na jej teren i uszkodziła kilka jabłoni.

Nieudany marsz na Madryt

Wśród górników panuje przekonanie, że rząd chce skończyć nie tyle z kopalniami, ile z obecnymi warunkami pracy. Przez ostatnie dekady wiele się w hiszpańskim górnictwie zmieniło, zmodernizowano większość szybów, zresztą przy współpracy z polskimi firmami. Poprawiły się warunki pracy, górnicy strajkami wywalczyli wyższe standardy bezpieczeństwa i krótszy roboczy tydzień.

W maju 2012 r. rząd wrzucił wsteczny bieg, ogłosił ścięcie dotacji dla górnictwa o 63 proc., czyli o ponad 200 mln euro rocznie. Związki zawodowe i właściciele prywatnych kopalń odpowiedzieli strajkiem. Wybrali radykalną strategię: blokady na drogach, manifestacje, marsz na Madryt, niektórzy górnicy spędzili pod ziemią 50 dni. Rząd się nie cofnął, więc wybuchły ostre starcia na barykadach, płonęły opony, policja ściągała posiłki z różnych prowincji Hiszpanii, a uzbrojeni funkcjonariusze przeszukiwali górnicze domy. Po dwóch miesiącach związki wygasiły strajk, bo rząd nie ustąpił ani o jotę.

A później wszystko zamarło, jak cała Hiszpania, która w sierpniu, ze względu na upały i urlopy, przestaje działać. Z małym wyjątkami, bo właśnie w sierpniu Victorino Alonso, właściciel większości szybów prywatnych w kraju, ogłosił zmiany zatrudnienia: 6-dniowy tydzień pracy i obniżenie zarobków o 200 euro miesięcznie. Górnicy powiedzieli, że się nie ugną, więc trwa cisza przed burzą.

Kolejne protesty? Na razie górnicy mają żal do związków, że źle zorganizowały poprzedni strajk, zamiast od razu radykalnie, trzeba było powoli nasilać akcję. I jeszcze: bicie się o dotacje i fundusze to błędna droga – prawdziwym problemem są ograniczenia, jakie rząd nakłada na produkcję krajowego węgla, i swoboda, jaką ma import tego surowca. Dwie sprawy, o których za rzadko się wspomina.

Węglowe domino

Monika od zawsze zajmowała się domem. Ojciec, wujek, kuzyn – wszyscy górnicy. Mąż Antonio też od 17 lat pracuje w kopalni. Też poszedł w ślady swego ojca i starszego brata. Zagłębia to właśnie do siebie mają, trudno tu spotkać rodzinę, która by w jakiś sposób z kopalnią nie była związana. Choć Hiszpania nigdy nie była węglowym potentatem (dziś pod względem wydobycia zajmuje 32 miejsce na świecie), to w zagłębiach Asturii właśnie górnicy byli największą grupą zawodową. Jeszcze 20 lat temu we wszystkich hiszpańskich kopalniach pracowało prawie 50 tys. osób, dziś zostało ok. 8 tys. Ale pośrednio to od nich zależne są handel, budownictwo, usługi, restauracje i hotelarstwo, w sumie 30 tys. etatów. Dlatego likwidacja kopalń to czubek lodowej góry kryzysu w regionie.

Ludzie tutaj nie mają wykształcenia, szczególnie kobiety. Byt rodzin zależy od tego, co mąż przyniesie do domu – wzdycha Monika. – Jak zamkną kopalnie, to dokąd pójdziemy? Z trójką dzieci i bez żadnego przygotowania zawodowego?

O tym, że nierentowne i utrzymywane z budżetu państwa kopalnie trzeba zamknąć, mówi się od dawna. W długiej dyskusji zwolennicy i przeciwnicy zamykania zgłaszali rozmaite argumenty: wydajność, ceny węgla, strategiczna niezależność kraju, zanieczyszczanie środowiska, decyzje Unii Europejskiej. W efekcie ostatnia niedochodowa kopalnia zostanie zamknięta w 2018 r.

Z drugiej strony górnicy widzą, że elektrownie pracują pełną parą, i wiedzą, że spalają importowany węgiel, bo jest bardziej wydajny i przede wszystkim tańszy. I tu jest problem. Bo jeśli chodzi o cenę, to wszystko zależy, co się w nią wliczy i z której strony się na to popatrzy albo raczej, kogo się o zdanie zapyta. Związki zawodowe kładą nacisk na koszty dla całego społeczeństwa: likwidacja miejsc pracy, wzrost ceny węgla importowanego w wyniku braku konkurencji z węglem hiszpańskim, przypominają nawet o wzroście deficytu handlu zagranicznego. Górnicy dodają do tego niewolniczy wyzysk kolegów w kolumbijskich kopalniach, skąd przypływa węgiel.

Produkcja biznesów

Dawniej do wsi Ablańa można było dojechać autobusem, teraz jedynie prywatnym samochodem. Linie zostały zlikwidowane, bo w okolicy pracuje coraz mniej kopalń. Lekarstwem na ich zamykanie miały być fundusze górnicze wypłacane przez rząd. Zaczęły spływać już w latach 90., by poprawić infrastrukturę i edukację, stworzyć nowe miejsca pracy, słowem – miały zapewnić regionowi nowy kierunek rozwoju.

Po 20 latach działalności fundusze spowija mgła niejasności, zwłaszcza wokół tego, kto i jak nimi zarządzał. Owszem, odnowiono kamienice, zbudowano drogi, baseny i centra sportowe dla młodzieży, jednak tworzenie nowych, stałych miejsc pracy nie bardzo się udało. Nie dlatego, żeby nikt nie próbował.

Wraz z nowymi pieniędzmi niczym grzyby po deszczu pojawiały się nowe projekty: produkcja aluminium, lekarstw, uprawa owoców, cokolwiek. Firmy powstawały, zatrudniały, przez kolejne kilka lat inkasowały dotacje, a po ich wyczerpaniu ogłaszały upadłość i zwalniały ludzi. Później ci sami przedsiębiorcy zaczynali nowe projekty. I faktycznie, oblicze zagłębi się zmieniło: przybyło tu teraz opustoszałych, wielkich hal.

Nasza wina leży w tym, że to wszystko widzieliśmy i nic nie zrobiliśmy – przyznaje Espe, dawna górniczka. – O marnotrawstwie mówiło się w domach i po barach. Ale dopóki kryzys nie przyłożył nam noża do gardła, nikt z tym nic nie zrobił. Dziś możemy już sobie tylko pluć w brodę.

Związki zawodowe, urzędnicy w Madrycie i lokalna administracja Asturii – wszyscy wytykają się nawzajem palcami, szukając winnych. A puste hale stoją i nikt z nich nie ma pożytku.

Sprzątaczek nie potrzeba

Dla Silvii, tak jak dla wielu innych, porzucenie Asturii to ostateczność, ale myśli o wyjeździe wciąż do niej wracają. Ma 41 lat, kiedyś robiła kurs pielęgniarski i jeszcze dorabiała na boku. Dała się jednak przekonać, że praca w kopalni jest pewniejsza niż w szpitalu. Rzuciła kurs i tak w górnictwie przepracowała jedną czwartą życia. Zaczynała jako pomocnik w warsztacie, ładowała baterie pojazdów używanych do transportu węgla, później awansowała na inspektora bezpieczeństwa. Teraz pilnuje stężenia metanu i pyłu węglowego, kalibruje narzędzia używane przez górników, kontroluje naprawy maszyn.

Mąż, także górnik, w lutym przeszedł na wcześniejszą emeryturę. Dobre i to, choć z emerytury i jednej górniczej pensji i tak nie dają rady się utrzymać. – Zawsze myślałam, że rodzisz się i umierasz w tym samym miejscu – mówi Silvia. – Nigdy nie planowałam wyjazdu, ale jak nie będzie wyjścia? Tylko dokąd jechać i do jakiej roboty? W dużych miastach starsi ludzie szukają jedzenia po śmietnikach. Za granicę? Tam jest już wystarczająco dużo sprzątaczek.

Dawniej zagłębia górnicze Asturii nęciły wizją lepszego życia. Dziś wzrok przyciągają kikuty wież nieczynnych szybów, niewiele już zostało tych działających. – Przykro patrzeć, jak wszystko wokół pustoszeje – mówią w zagłębiach Caudal i Nalón, skąd wyjechała większość mieszkańców.

W Hiszpanii nie tylko górnictwo przeżywa kryzys. W ciągu ostatnich 4 lat emigracja zarobkowa wzrosła aż o 22 proc. Najczęściej uciekają młodzi i wykształceni, często z jednym lub dwoma dyplomami uniwersyteckimi. Jadą do Niemiec lub Anglii. Tyle że tam nikt nie potrzebuje górników, kto chce pracować w kopalni, powinien myśleć raczej o Ameryce Południowej.

Współpraca: Jędrzej Winiecki

Polityka 48.2012 (2885) z dnia 28.11.2012; Na własne oczy; s. 116
Oryginalny tytuł tekstu: "Wykopani"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną