Scenariusz zawsze jest ten sam. Grecji kończą się pieniądze, a na rynkach finansowych większych kwot oczywiście nadal nie może pożyczyć. Występuje zatem o następną transzę kredytów do krajów strefy euro, Europejskiego Banku Centralnego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Ministrowie finansów spotykają się i z udawanym przerażeniem stwierdzają, że Grecja znowu nie dotrzymała złożonych przyrzeczeń. Deficyt spada wolniej niż obiecywała, bo recesja jest jeszcze głębsza, a bezrobocie jeszcze wyższe niż w prognozach. Co zatem robić?
Tym razem wystarczyło kilka księgowych sztuczek, aby zatkać dziurę w programie ratunkowym. Niektórym pożyczkom obniżono oprocentowanie, innym wydłużono termin spłaty, a do tego znaleziono pieniądze, dzięki którym Ateny szybciej wykupią część wyemitowanych przez siebie obligacji. Poza tym znów przedłużono termin zbicia deficytu i rachunek udało się zamknąć.
Na razie niekontrolowane bankructwo Grecji nam nie grozi, pod warunkiem że parlamenty krajów strefy euro zgodzą się na to, co w nocy wynegocjowali ministrowie finansów. Nie zajęli się oni jednak najtrudniejszą, ale w długiej perspektywie niezbędną kwestią kolejnego umorzenia części długu. Oczywiście najbardziej tego roku boją się Niemcy – nie z powodu strat finansowych, z którymi rząd Angeli Merkel się już z pewnością pogodził, ale z uwagi na reakcję opinii publicznej. Pani kanclerz na pewno nie zechce prowokować swoich rodaków, szczególnie przed przyszłorocznymi wyborami parlamentarnymi. Niemcy zatem do września chcą mieć z Grecją spokój, a czas na trudne decyzje przyjdzie dopiero potem.
Do umorzenia znacznej części długów już doszło, ale były to pieniądze, jakie Grecja pożyczyła od inwestorów prywatnych – banków, funduszy inwestycyjnych i emerytalnych czy towarzystw ubezpieczeniowych. To jednak za mało i teraz z części roszczeń będą musiały zrezygnować poszczególne państwa, a także Europejski Bank Centralny. Tylko w ten sposób uda się sprowadzić dług publiczny do takiego poziomu, który Grecja zdoła sama unieść. Przez ostatnie lata politycy w Europie bronili się przed atakami wyborców argumentem, że Atenom pieniądze się tylko pożycza, do tego na pewien procent, a nie daje. Teraz muszą zacząć oswajać opinię publiczną z myślą, że część tych kredytów nigdy nie zostanie spłacona. Niby wszyscy się tego od początku spodziewali, ale i tak przynajmniej w części krajów dojdzie do powszechnego oburzenia.