Wtedy rzadko kto przypominał, że Berlusconi mimo że usunął się w cień, nadal pozostał przywódcą Ludu Wolności, czyli najliczniejszej partii we włoskim parlamencie, a Mario Monti, któremu powierzono wówczas kierowanie rządem, od początku musiał się liczyć ze zdaniem Berlusconiego i jego partii.
Dlatego teraz, kiedy Lud Wolności wycofał w głosowaniu nad wotum zaufania dla rządu swoje poparcie, a Berlusconi ogłosił, że dla dobra Italii musi ponownie stanąć do walki o fotel premiera, Monti nie miał wyjścia. Ogłosił więc, że dopilnuje jeszcze ustawy budżetowej na 2013 r. i kiedy ta przejdzie przez parlament, on sam poda się do dymisji. Wybory prawdopodobnie odbędą się w lutym przyszłego roku, a Berlusconi - jak bumerang - znowu będzie próbował w nich swoich sił.
Profesor Monti, jako doświadczony ekonomista i technokrata powoli wyciągał Włochy z kryzysu. A teraz po roku względnej stabilności i odzyskiwania międzynarodowego zaufania Italia znowu pogrąża się w zawirowaniach politycznych. A mogła – jaki pisze dziennik „La Stampa” - stawać się normalnym, przewidywalnym i nawet nieco nudnym krajem, który nie musi się już niczego wstydzić, może być w Europie i odnieść w niej sukces. Przez ostatni rok była bliska takiego stanu. Teraz wszystko zaczyna się sypać. Na rynkach już szykuje się powolna wyprzedaż włoskich obligacji, a zaraz po ogłoszeniu decyzji Montiego, różnica między oprocentowaniem dziesięcioletnich obligacji włoskich i niemieckich wzrosła o 10 proc.
Berlusconi nie dalej jak dwa miesiące temu został skazany za oszustwa podatkowe, czeka jeszcze na proces za seks z nieletnią i nadużywanie swojej pozycji, żeby wydostać swoją marokańską przyjaciółkę z aresztu. Nie ma jednak żadnych skrupułów.