Oddaje biednym 90 proc. swojej pensji, która – w przeliczeniu na złotówki – wynosi ok. 40 tys. zł. Mieszka z żoną w skromnym domku na przedmieściach Montevideo, jeździ Volkswagenem garbusem z 1987 r. Na drodze prowadzącej do jego „posiadłości” nie ma asfaltu. Przypomina ona raczej uliczki wewnątrz slumsów albo polne drogi na wsi. Z dyskretnej oddali głowy państwa pilnuje zaledwie dwóch policjantów.
„To kwestia wolności. Jeśli nie posiadasz zbyt wiele, nie musisz pracować jak niewolnik, żeby to utrzymać – i masz więcej czasu dla siebie”. W wolnym czasie prezydent Urugwaju uprawia i pielęgnuje kwiaty.
Kochany przez jednych, przez innych uważany za ekscentryka Mujica promuje w ten sposób antykonsumpcyjny model życia. Uważa, że „poziom hiperkonsumpcji niszczy naszą planetę”, potrzeba innego modelu rozwoju, innego ideału dobrego życia niż obowiązujący na Zachodzie. Zresztą, jak wyznaje, przez większą część swojego żywota żył skromnie i niczego ponad to, co ma, nie potrzebuje.
W latach 70. Mujica należał do lewicowej partyzantki miejskiej Tupamaros, zapatrzonej w rewolucję kubańską i Fidela Castro. Był sześciokrotnie ranny. Po wojskowym zamachu stanu schwytany i przez lata bestialsko torturowany. Spędził w więzieniu 14 lat, dużą część tego czasu w całkowitej izolacji. Wyszedł na wolność w 1985 r., gdy do Urugwaju wracała demokracja. Należał do grupy liderów Tupamaros, którzy przeprowadzili dawnych partyzantów do cywilnego życia politycznego. Zmienił metody walki o bardziej sprawiedliwy świat, ale nie wyrzekł się dawnych ideałów. Wciela je w życie również poprzez dawanie osobistego przykładu.